sobota, 27 marca 2010

Monocolor White

Ufff.... Udało się... Po długich poszukiwaniach i po kilku chwilach zwątpienia w końcu znaleźliśmy IDEALNE kafle na ścianę do łazienki...:) Już zamówione - odbieramy w najbliższy czwartek. Za to teraz nie możemy znaleźć mozaiki oraz - jak to Małżonek pięknie nazywa - "membrany" czyli "maziowatej zaprawy":) czyli specjalnego kleju do glazury o właściwościach izolacyjnych i uszczelniających. Upolowaliśmy za to wannę. Monstrum ma 170 cm długości. Musieliśmy upchnąć je do naszego małego dwuśladu i wywieźć z wielkiego miasta - 40 kilometrów:) Znowu mieliśmy widownię podczas pakowania się z TYM do auta. Tu należy się krótkie wyjaśnienie. Już dawno zdradziliśmy naszą słabość do przewożenia Antychrystem (bo tak ma na imię nasz samochód) przedmiotów, które każdy rozsądny człowiek uznałby za zbyt duże (lub zbyt dużo - zależnie od okoliczności). Zdarza się, że poczciwy sprzedawca spieszy z pomocą przy pakowaniu i rozkłada ręce, podczas gdy my uparcie zapewniamy "nie takie rzeczy woziliśmy":) tym razem nieco przeholowaliśmy i na żonę w zasadzie nie było już miejsca. Mogłam albo wejść do wanny (a właściwie schować się pod nią, bo leżała dnem do góry, albo przycupnąć na złożonym oparciu tylnego siedzenia i przytulić do jej boku, modląc się, żeby nie zatrzymała nas żadna kontrola drogowa. Wybrałam opcję numer dwa. Dotarliśmy na szczęście bez-piecznie i bez-mandatu:) Wanna została już zawleczona na górę:)

Przy okazji. Przypomniałam sobie niedawno, że nie zamieściłam dotąd jeszcze zdjęcia zdobycznej miedzianej misy.


Życzę Wam wszystkim przemiłego wieczoru!

czwartek, 25 marca 2010

Oprawianie.

Ostatnie dni upłynęły bardziej na przedświątecznych przygotowaniach, niż na remontowaniu, ale mam coś czym chciałabym się podzielić. Wreszcie po długim ociąganiu się, zabrałam się za rozprostowywanie gazety i... udało się!:) Chyba nie muszę tłumaczyć jak bardzo jesteśmy nią zachwyceni?:) Żałuję, że nie mamy możliwości oprawienia jej tak, żeby można było obejrzeć obie jej strony - może kiedyś coś wymyślimy, na razie świetnie sprawdziła się antyrama. Gazetka przeszła szczegółową sesję zdjęciową i jak tylko powybieram i uporządkuję zdjęcia postaram się je zamieścić. Na razie uchylę tylko rąbka tajemnicy;)

Ponadto oprawiliśmy też w ekologiczne ramki pewnego rudego kota... 

W poniedziałek doszło do upragnionego montażu nowego okienka w łazience (dokumentacja fotograficzna wkrótce) "Fachowiec" nas nie zawiódł - przyjechał spóźniony i gdyby nie interwencja Lubego mielibyśmy okna na różnej wysokości - fantazyjnie;) Na szczęście Małżonkowi zapaliła się czerwona lampka w "ośrodku intuicji" i w ostatniej chwili zapobiegł temu rozczarowującemu finałowi:) Żeby być całkowicie szczerą, muszę dodać, że samo montowanie okna, po uzgodnieniu geograficznych szczegółów, przebiegło bardzo sprawnie. 
Wtorek zaowocował kolejną wycieczką po salonach z kafelkami. Już już przymierzaliśmy się do obłędnie pięknej (i obłędnie drogiej) marmurowej szachownicy na gresie. Wystraszyliśmy się jednak opowieści o pozostających na marmurze plamach po wodzie, mydle, paście do zębów, środkach czyszczących etc. Jeśli ktoś jest w stanie nas uspokoić - jesteśmy otwarci na argumenty;) Aktualnie, nie znalazłszy żadnych kafli podłogowych, które by się nam podobały, a przy tym dawały choć cień szansy, że nie będzie na nich widać każdego kociego włosa i każdej kropelki wody - zaczęliśmy marzyć o teakowej mozaice przemysłowej;) zobaczymy...
Po długiej dyskusji z ołówkiem i kalkulatorem w ręku wyznaczyliśmy sobie też nowy (wcześniejszy) przeprowadzkowy "deadline". Nie przyznam się jednak jaki, dopóki nie okaże się, czy udało się nam go dotrzymać - nie chcę zapeszać:) Prace idą bardzo sprawnie, Luby dzielnie biega tam w każdej wolnej chwili, cekol schnie, pajęczyna kabli się rozrasta... może damy radę?

piątek, 19 marca 2010

Nabieramy wprawy...

... we wszystkim. Ja w opalaniu, Małżonek zas z dnia na dzień nakłada coraz równiejsze wartswy cekolu i wwierca się w sciany z większą gracją i zapałem:)
Po trzech wieczorach - jedna strona drzwi oczyszczona. No może to trochę za dużo powiedziane, bo jednak czeka mnie jeszcze szlifowanie pokostu (na samą mysl dostaję gęsiej skórki), ale postępy niewątpliwie są. Już tak bardzo nie przypalam drewna, uczę się "sposobów" na wydrapywanie starej farby z nawet najbardziej fikusnych zakamarków (oprócz skrobaka przydaje sie o dziwo zwykly srubokręt), praca idzie sprawniej i staje się o wiele przyjemniejsza:)


Luby ma wycekolowany łazienkowy sufit i zapaćkaną scianę w kuchni. Nabył też drogą kupna nową zabawkę - otwornicę do wgryzania się w zaprawę, do popełniania dziur w scianach - tym razem zaplanowanych - pod gniazdka:) Tym sposobem stawiamy kolejne małe, acz czasochłonne kroczki w kierunku sprawnej, nowej i przemylanej instalacji elektrycznej:) 





Na poniedziałek umówilismy się wreszcie na montaż łazienkowego okienka. Trochę nam ręce opadły, kiedy po pomiarach słuch po firmie zaginął. Na szczęscie wreszcie dali się złapać i obiecali stawić na posterunku. Mam nadzieję, że wszystko przebiegnie bezproblemowo...

Ostatnio z racji zbliżających się Swiąt, coraz częsciej myslę o jakis dekoracjach, niestety jakos tak mi sie w głowie poprzestawiało, że wyobrażam je sobie zamiast w obecnym, to w naszym przyszłym domu:) I co tu poradzić na takie fanaberie?:)

A to nasze elektryczne supełki:


Pozdrawiam wszystkich piątkowo, pracowicie i wiosennie! Dziękuję za odwiedziny, komentarze i wsparcie duchowe.
Miłego wieczoru!

środa, 17 marca 2010

Może latarkę?

Witam po przerwie! Od ostatniego wpisu tak wiele się działo na remontowym placu boju, że aż nie wiem od czego zacząć... (to jedna z przyczyn, dla której od jakiegoś czasu trwała blogowa cisza)

Po pierwsze po dawnych obdrapanych, podziurawionych i połatanych ścianach w łazience nie ma już prawie śladu. Pojawił się na nich tynk gipsowy KNAUF, pieczołowicie kładziony mężowską ręką i szpachlą. Dał rewelacjny efekt! jest twardy, gładki i prawie nie wymaga cekolowych poprawek. To wspaniała wiadomość, bo właśnie cekolowanie należy do naszych najbardziej znienawidzonych prac. Sterczące kabelki na zdjęciu to zalążki oświetlenia i gniazdek. Wprawdzie nie obyło się bez drobnych wpadek, ponieważ zapomnieliśmMY zrobić jeszcze jedno podejście na dodatkowy, niezależny punkt świetlny, który sobie wymarzyłam, ale na szczęście wszystko da się jeszcze dorobić. Luby tylko z rezygnacją ciężko westchnął, pomilczał chwilę i na koniec wycedził "no doooobraaa" - jestem uradowana:)

W weekend przeżyliśMY też elektryzującą przygodę pod wiele mówiącym tytułem "gdzie się podziało moje 220V??":) Jak głosi stare słowiańskie powiedzenie "przepisy swoją drogą, a życie swoją drogą" i Małżonek zdecydował przetestować je osobiście i tak właśnie, wywędrowało nam napięcie z mieszkania:) Po prostu "znikło":) Ponieważ było już trochę ciemno, dopiero na drugi dzień cudownie odnalazł się, a właściwie objawił, czwarty - przepalony bezpiecznik:) Po szybkich zakupach interwencyjnych napięcie wróciło, choć nie na długo. 

Poniedziałek tradyjnie z powodu zobowiązań zawodowych jest dniem bezremontowym. We wtorek zaś dojechała niecierpliwie wyczekiwana OPALARKA oraz 100 mb kabla trzyżyłowego:) Może teraz wystarczy? Sprzęcik oczywiście jak najszybciej musiał zostać wypróbowany. Przy pierwszym uruchomieniu zrobiło się w pokoju jakby trochę ciemniej - wyłączyliśMY - żarówki rozbłysnęły pełną mocą. WłączyliśMY jeszcze raz - światła zaczęły mrugać, aż w końcu zupełnie pogasły i tylko z przedpokoju dobiegało nas ciche strzelanie małych błękitnych iskierek, jednym słowem - zwarcie. Stara instalacja nie udźwignęła świateł, 500-watowego halogenu i 1800-watowej opalarki. Coś co dawniej wydawało się nam być zwykłym niewinnym dzwonkiem do drzwi, okazało się "puszką Pandora". Okropny niezaizolowany węzeł, w dodatku położony bezpośrednio na słomie, która podściela prawie wszystkie tynki w mieszkaniu (stara szkoła). Po interwencji Małżonka pokaz fajerwerków na szczęście się skończył. Dla pewności staraliśmy się nie podłączać zbyt wielu odbiorników jednocześnie. Cała przygoda tylko utwierdziła nas w przekonaniu, że rozkładanie 100 mb kabla trzyżyłowego nie jest bezzasadne:)

Wreszcie mogłam przystąpić do prac konserwatorskich. Podczas gdy Luby dłubał przy nowej puszce, ja zabrałam się za opalanie łazienkowych drzwi (najmniejszych). Efekty przerosły moje oczekiwania! Zanim kupiliśmy opalarkę naczytaliśmy się tylu narzekań i żalów, że prawie odechciało się nam tej renowacji. Tymczasem samo zeskrobywanie (odpukać w NIEMALOWANE drewno) kilku warstw olejnej farby nie jest takie złe, żeby nie powiedzieć całkiem przyjemne! Owszem - czasochłonne, jednak nie wymagające wysiłku i dające nawet sporo satysfakcji:) schody zaczną się przy oczyszczaniu drzwi z pokostu, czy innego impregnatu, który pod wpływem ciepła staje się tłusty i maziowaty i nie daje się zdjąć żadnymi sposobami. To oznacza jeszcze długie godziny z papierkiem ściernym w dłoni. Ale staram się o tym póki co nie myśleć, napawam się widokiem odsłanianego drewna i cieszę z każdego zeskrobanego centymetra:)

Montowanie płyt KG na ścianie w kuchni odbyło się wprawdzie bez przygód, ale skwapliwie zamieszczam zdjęcie:)

Pozdrawiam

maura

poniedziałek, 8 marca 2010

Ciemność widzę...

Weekend był elektryzujący... Małżonek dzielnie kuł ściany i rozłożył z 20 metrów kabli (mimo że wydawało się nam, że mierzymy z zapasem, oczywiście trochę zabrakło;) - standard). Maseczka i gogle znowu okazały się niezbędne. W mieszkaniu mieliśmy prawdziwą zasłonę dymną. Ale warto było - instalacja jest już prawie gotowa. Warto zwrócić uwagę na użyteczność plastikowych uchwytów do kabli, które jak wynika z doświadczeń Małżonka niewiarygodnie usprawniają montaż.
Prace przebiegają na tyle sprawnie, że musimy się spieszyć z wyborem kafli. Oczywiście znaleźliśmy wszystko poza nimi:) Udało się na szczęście wybrać wannę, więc wiemy już dokładnie ile miejsca zostawić na zabudowę. Znaleźliśmy też piękne dekory ze szklanej mozaiki. Teraz do nich dopasowujemy w wyobraźni resztę wystroju:)

Kolejny raz całe dwa dni ciężkiej pracy udaje mi się zamknąć w dwóch-trzech zdaniach i jednej fotografii:) Chyba znowu mi się oberwie;)


Na koniec zdjątko zdobycznej komody:)


Miłego dnia!

środa, 3 marca 2010

Kilka zdjęć.

Udało mi się dziś zrobić kilka nowych zdjęć. Tą ciężką i odpowiedzialną pracą zajęłam się podczas gdy małżonek (zdjęcie poniżej) demolował ściany w łazience przygotowując miejsce pod nowe rurki:) ufff... NIE MA już przejścia pomiędzy kuchnią i łazienką (a tak przyjemnie było i wygodnie...) JEST zamówione łazienkowe okienko i w przyszłym tygodniu jesteśmy już umówieni na montaż:) JEST też nowa DZIURA:) tym razem podczas skuwania tynku Luby znalazł ślad po dawnej wentylacji i rurze spalinowej (!?) od piecyka gazowego, który niewątpliwie w przeszłości musiał wisieć w łazience. Kolejne ekscytujące znalezisko;)
Poniżej zamieszczam kilka najnowszych zdjęć - miłego oglądania!

Małżonek "w akcji"


Ścianka od strony kuchni. Nie mylicie się drodzy blogowicze - cała demolka, burzenie, wynoszenie gruzu, hałas i wysiłek wszystko to po to, by zyskać dodatkowe 20 (słownie: dwadzieścia) centymetrów bieżących kuchni (!). Widać to pięknie dzięki różnicy kolorów tynku. No ale dzięki temu zmieści się nam wygodnie lodówka...


I na koniec ta sama ścianka od strony łazienki, wraz ze skromną legendą (przydałby się szerokokątny obiektyw...):


Dobrej nocy!

poniedziałek, 1 marca 2010

Niespodzianki.

Niespodziankom nie ma końca... Jeszcze nie zdążyliśmy w pełni ochłonąć po ostatnich odkryciach, a tu już ze stryszku zerkają na nas kolejne skarby! W weekend (wcześniej nie było okazji) odebraliśmy wiekowy kluczyk do równie wiekowej kłódki, chroniącej wejścia do pomieszczenia na strychu - ot, składzik z maleńkim starym przeuroczym dachowym okienkiem :) W tej kamienicy wszystko jest stare i przeurocze ;) a przy tym obdrapane, zakurzone, sypiące się i "wymagające remontu" hihi... Ale do rzeczy. Z pomieszczenia na stryszku poprzedni właściciele już dawno zabrali większość swoich rzeczy, a w ostatni weekend przy okazji przekazania kluczyka posprzątali resztę. Zostało tylko kilka zakurzonych słoików, rakietek do "kometki" i tym podobnych nikomu niepotrzebnych drobiazgów. Wśród nich przecudnej urody MIEDZIANA MISA tudzież równie urodziwa KOMÓDKA z PRZEUROCZYMI ;) zdobieniami. Komódka naturalnie wymaga renowacji, a jakże;) Misa natomiast już starannie wyszorowana, szlachetnie nadgryziona zębem czasu, zdobi nasz pokój :) Zdjęcia skarbów tradycyjnie - wkrótce.
Ponadto prace idą pełną parą. Rezultaty byłyby nieporównywalnie gorsze gdyby nie pomoc Pana Jacka. (choć wyszło na jaw, że "drań" nie czyta regularnie naszego bloga;) - Dzię-ku-je-my!)
- Apartament na trzecim piętrze opuściła WANNA (!) i kilka pomniejszych żeliwnych śmieci.
- Ścianka działowa rośnie w siłę wzmocniona poprzeczkami i płytami sklejki (z odzysku po poprzednim remoncie - to się dopiero nazywa recykling;) ).
- Okienko do łazienki zamówione - jutro Panowie przychodzą dokonać pomiarów.
- Dziś na oficjalnym posiedzeniu (poleżeniu !? w łóżku z herbatką) rady małżeńskiej podjęto ostateczne decyzje odnośnie rozplanowania punktów świetlnych i gniazdek.

Idziemy naprzód:) Wszystkim odwiedzającym remontowego bloga bardzo dziękujemy za wsparcie, komentarze i czas poświęcony na śledzenie naszych postępów:):) Zapraszamy jak najczęściej! Dobrej nocy.