poniedziałek, 27 września 2010

Urlop = remont

Ostatni tydzień był dla nas prawdziwym sprawdzianem wytrzymałości. Sądzę jednak, że można powiedzieć - "daliśmy radę":) Czas najwyższy na jakąś relację z frontu robót, choć z czasem nadal bardzo krucho...
Po pierwsze: jak już się chwaliliśmy, podłogi są wycyklinowane i wyglądają bajecznie, choć zrezygnowaliśmy z bejcy, choć to zmienia całą koncepcję drewna w naszym domu (drzwi, listwy przypodłogowe - z tymi drugimi mamy teraz nie lada kłopot), choć miejscami jest naprawdę "sosnowo" to myślę, że jednak dzięki temu podłoga zachowała swojego stuletniego ducha. Tu jest wreszcie miejsce na wielkie, a nawet WIELKIE podziękowania dla Pana Piotra, prawdziwego fachowca, który farby olejnej się nie boi! Naprawdę się Pan u nas napracował i bardzo się cieszymy, że trafiliśmy na Pana ogłoszenie. Niniejszym reklamuję - jeżeli ktoś z okolic Trójmiasta szuka kogoś zaufanego, kto wycyklinuje podłogi - służymy namiarami.
Po drugie: ostatni tydzień, jak i nadchodzący - to dla nas czas URLOPU. Wypoczynek zaczęliśmy od zabezpieczenia podłóg tekturą i grubą folią tak, że teraz mieszkanie wygląda jak miejsce zbrodni, choć faktycznie zbrodnią jest przykrywanie takich desek, gdy ma się ochotę już tylko wnieść sofy i wygrzewać się przy huczącym piecu:) Na resztę naszych wakacji przenieśliśmy się do łazienki i kuchni, czyniąc tylko krótką przerwę na ostateczne zatynkowanie rurek CO w pokojach oraz wykonanie konstrukcji zagłówka w sypialni.


Reszta wypoczynku upłynęła nam na tworzeniu instalacji wodnej, CO oraz kanalizacyjnej. Zwieńczeniem naszych wysiłków jest sprawdzenie szczelności z wykorzystaniem wcześniej opisywanej metody z tą tylko różnicą, że do instalacji wodnej stosowaliśmy niższe ciśnienie, jeśli dobrze pamiętam to "tylko" trzech atmosfer. Nadal nieostrożne rozszczelnienie takiej instalacji grozi utratą palców! Wszystkie sprawdziany szczelności zdane po koniecznych poprawkach. Reszta relacji wkrótce z uwagi na chroniczny brak czasu. Tak więc trzymajcie kciuki! Pozdrawiam!

wtorek, 21 września 2010

Podłoga.

Szybciutki wpis, bo czasu mało i kłopoty z internetem. Ale efektami po prostu MUSZĘ się pochwalić. Dla przypomnienia szybki rzut oka, jak BYŁO a dalej już stan obecny:)



Miłego oglądania! My teraz na urlopie iście pracowniczym napędzani nadzieją przeprowadzki na przełomie września i października(!). Miłego wieczoru...

niedziela, 12 września 2010

Dzień 239.

Od ostatniego wpisu zmieniło się w kamienicy tak wiele, że nie wiem od czego zacząć... Zacznę więc od przyczyny: JUTRO MA SIĘ ROZPOCZĄĆ CYKLINOWANIE PODŁÓG. Z tego powodu na nasze pobojowisko wkroczyła na własną odpowiedzialność i z nieprzymuszonej woli Drużyna darmowej siły roboczej w niezastąpionych osobach Rodzicieli. Piłowanie, lutowanie, szlifowanie, kurzenie i zamiatanie. Narobiliśmy tyle hałasu ile tylko się dało i spodziewamy się nakazu eksmisji zanim jeszcze zdążymy się wprowadzić:) A to dopiero wstęp przed tym, co narobi Pan Cykliniarz. Przy okazji odpowiadam - podłogi marzyły się nam bejcowane na szaro-oliwkowy odcień, niestety jak to często bywa, huknęła w nas twarda rzeczywistość w postaci kosztorysu:) Pozostaniemy więc pewnie przy lakierowaniu, łudząc się nadzieją, że stuletnie deski jakoś się obronią. Pchnięci pokusą podszlifowaliśmy fragmencik sami i mogę (choć bardzo niechętnie) przyznać, że drogocenna patyna nie zginęła.
W poprzedni weekend lutowaliśmy rurki CO (z dużym naciskiem na ŚMY!:)) Wierzcie mi - obecnie łatwiej przychodzi mi odróżnianie krzywek miedzianych - "kolanka" od "łuku" lub rurki 18-tki od 15-tki, niż koloru brzoskwiniowego od łososiowego;)
Oto próbka naszych możliwości;)

Nadeszła jednak chwila prawdy - czas sprawdzenia szczelności instalacji. Dreszcz grozy przechodził nam po plecach na myśl o zlanych sąsiadach. Na szczęście Brat podsunął nam genialne rozwiązanie - zamiast wlewać w rurki wodę i modlić się, żeby nigdzie nic nie ciekło - można zrobić próbę na sprężonym powietrzu! Pomysłowi ochoczo przyklasnęliśmy, nie zważając na problemy sprzętowe. Szczęśliwie od zaprzyjaźnionych fachowców Taty udało się wypożyczyć SPRĘŻARKĘ:

oraz tuningowany MANOMETR z przyspawaną końcówką umożliwiającą podłączenie rzeczonej sprężarki. 


Wężyk za sprężarki - do złudzenia przypominający wąż ogrodowy trafił na "specjalną końcówkę" stuningowanego manometru do złudzenia przypominającą końcówkę do łączenia węży ogrodowych, tyle że metalową. Zegar przylutowaliśmy do rurki zasilającej, powrót zamknęliśmy i zlutowaliśmy.

Wiem, że wygląda to na straszne pobojowisko, ale ponoć nie liczy się to czy gra jest ładna dla oka, ale jej skuteczność;) Dla zainteresowanych pragnących powtórzyć nasz wyczyn podpowiadam, że: 
- ponieważ maksymalne ciśnienie wybranego przez nas pieca to 0,3 MPa (czyli około 3 atmosfer) Napompowaliśmy naszą instalację CO trochę na zapas - do 0,5 MPa (czyli jak łatwo się domyślić - około 5 atmosfer);
- teoretycznie ustrojstwo powinniśmy wyłączyć i zostawić na kilka godzin i po czasie sprawdzić czy ciśnienie na zegarze nie spadło. (jeśli spada, znaczy że mamy wyciek na nieszczelnym łączeniu);
- w praktyce syk uciekającego powietrza był nie do przeoczenia, mimo hałasu sprężarki:) rzuciliśmy się do rurek. JEST. okazało się, że przeoczyliśmy jedno łączenie - pozostało niezlutowane:) Potem znaleźliśmy jeszcze drugie i trzecie takie oraz nieszczelne połączenie grzejnika z zaworem:) całe szczęście, że była to próba "na sucho".
Dla fanów TUBUSÓW zdjęcie dumnie wiszącego grzejniczka:)

Teraz, kiedy wiemy że instalacja jest szczelna, możemy rurki opiankować (w ramach izolacji i ochrony) i zatynkować. 
Załataliśmy też dziury po piecach. Niestety, desek z kuchni nie udało się do tego celu pozyskać i trzeba było kupić NOWE:( jakby tego było mało, w okolicznościach o których pisać trudno, zniszczeniu uległa duża część jednej z desek i ostatecznie ją całą również trzeba było wymienić. O ile w narożniku ma stanąć szafa, to reszta będzie niestety widoczna... poważnie rozważam możliwość pomalowania jej na fioletowo;)

Wyszlifowaliśmy też (nie)finalnie ściany i sufity. Zrelokalizowaliśmy kolejną porcję bałaganu oraz szafę - na stryszek. Przy czym szafa zaskoczyła nas mile łatwością demontażu - prawdziwa przedwojenna IKEA:) Na koniec zamietliśmy i umyliśmy wszystkie podłogi, parapety i piec. Mogę śmiało powiedzieć, że mieszkanie nie było tak czyste nawet gdy odbieraliśmy d niego klucze;)
Czysta podłoga, schnący cekol, lśniący piec (niestety nadal bez insygniów), a w drzwiach kolejny worek śmieci, usiłujący dumnie zastąpić swoich eksmitowanych 89 (!) kuzynów.

Jutro dzień spod znaku zapytania: Czy Pan Piotr stawi się o czasie???? Trzymajcie kciuki - oby TAK!
Spokojnej nocki i udanego poniedziałku 13-ego:)

sobota, 4 września 2010

Poszukiwany, poszukiwana.

A właściwie poszukiwane - złączki do grzejników. Poszukiwania na szczęście zwieńczone sukcesem, ale trwające trzy (!) dni. Pociągnęło to za sobą szereg konsekwencji, w tym najistotniejszą - musieliśmy przesunąć cykliniarską rozróbę o tydzień. Na szczęście Pan Piotr się zgodził i zaczynamy 13-ego. Tymczasem bohaterki zamieszania:

Osobna historia to poszukiwanie uszczelek i kolejna - zdobycie klucza do skręcenia ustrojstwa.
1- złączka, czyli dwustronnie i w przeciwnych kierunkach nagwintowany pierścień;
2- uszczelka, koniecznie seledynowa (jej szukaliśmy we wszystkich znanych nam okolicznych sklepach);
3- klucz, a właściwie metalowy pręt z dwoma wypustkami na końcu. zatrważająca cena detaliczna - 65 zł, ale dzięki niespodziewanej uprzejmości Pani ze sklepu hydraulicznego - udało nam się go tylko WYPOŻYCZYĆ.
Skręcanie odbywało się według specjalnej instrukcji doświadczonego majstra. Na uszczelnienie oprócz wspomnianych uszczelek, wykorzystano specjalną pastę, ewentualnie można podobno użyć pokostu, ale w żadnym razie pakuł. Nakręcamy lekko złączkę na jeden koniec grzejnika; nakładamy grzejnik nr 2 i z pomocą klucza przekręcamy parę razy w przeciwną stronę; potem przesuwamy klucz do grzejnika nr 1 i znowu lekko przykręcamy i tak dalej - stopniowo, na przemian i powoli łączymy dwa elementy (pamiętając, że łączenie jest również na dole;)) Efekt końcowy jest olśniewający. Łączenie jest praktycznie niedostrzegalne, grzejnik wygląda cudownie i teraz wystarczy go tylko zamocować na ścianie i podłączyć - zgodnie z instrukcją producenta - KRZYŻOWO.

Przyjechało też nareszcie wyczekiwane zamówienie z hurtowni elektrycznej. Zgodnie z zapewnieniami - reklamację rozpatrzono bezproblemowo. Cóż - pomyłki każdemu się zdarzają, zastrzeżenia mamy tylko do tempa, ale z drugiej strony, nie był to sklep internetowy, lecz właśnie hurtownia tak więc i normy realizacji zamówień trochę inne od tych, do których przywykliśmy. Tak czy owak, dla zainteresowanych - dobry kontakt i ceny: http://meskon.pl/.
Uradowany nowym nabytkiem Luby natychmiast przystąpił do rozkładania kabli w ostatnim pokoju. W ostatnich dniach bardzo pomaga nam również mój dzielny Tato i tylko ręce załamuje nad naszymi pomysłami;) A ja szlifuję dla odmiany, nie framugi - lecz ściany. Efekty naszych prac, choć tempo mamy ostatnio huraganowe niestety nie dają uwiecznić się na zdjęciach. Dlatego na koniec tylko zdjęcie naszej "sieci" zrobione do archiwum, aby uniknąć przykrych niespodzianek na przykład przy okazji wieszania obrazów:) Kable elektryczne, antenowe, głośnikowe. Przyłącze pod przyszły projektor, o którym marzymy, telewizor, komputer i kolumny - czyli całe centrum dowodzenia:)

pozdrawiam i życzę udanego weekendu!