niedziela, 25 lipca 2010

Tik-tak.

Czas ucieka. Upały szczęśliwie się skończyły, a w nas wstąpił jeszcze nowszy, jeszcze bardziej bojowy Duch Walki. Efekty pracy cieszą, poprzednie pomysły ustępują miejsca nowym - lepszym, przysparzając - szeroko pojętym - "nam" dodatkowej pracy:)
Wycekolowana jest już niemalże cała sypialnia - zostało tylko wykończenie okna, konstrukcja pod półko-półściankę i pas przy podłodze, którędy będą przebiegały rurki grzejników. Instalację elektryczną w sypialni można uznać za ukończoną. Doczekała się nawet inauguracji i wreszcie mamy w tym pokoju działające górne światło! Prawdziwy luksus!


Na prawo do kuchni, na lewo do pokoju przyszłego przychówku.


Po piecu została już tylko dziura w podłodze, ale i to do czasu. Te cztery deski prawdopodobnie trzeba będzie wymienić, ponieważ są znacznie "wydeptane". Perspektywa ta budzi we mnie jednak niepokój, czy "nowość" i "nieskazitelność" dosztukowanych desek nie będzie zbyt rażąca. Sprawa zostaje więc póki co otwarta, czekając na ostateczny werdykt Pana Cykliniarza i mój rzecz jasna:)


Czynimy też przygotowania pod cekolowwanie tymczasowej "ziemi niczyjej" czyli pokoju naszego przyszłego przychówku - do niedawna bastionu czystości w naszej zakurzonej, zagruzowanej nieruchomości. Pierwszego uszczerbku forteca ta doznała przy okazji demoLtażu pieca. Po weekendzie można już powiedzieć, że dosłownie - legła w gruzach:)

Przy okazji odkryliśmy cudowne belkowanie trochę na kształt muru pruskiego. Nie zważając na rosnącą ilość pomarańczowych kokonów, fragment postanowiliśmy odsłonić. Swoją drogą zaciekawiło nas, że ostatnio w okolicznych marketach budowlanych worki na gruz stały się towarem co najmniej deficytowym...;) Zastanawiające...


Tym tajemniczym akcentem żegnam się, życząc Wszystkim Wam spokojnego wieczoru i udanego tygodnia!

wtorek, 13 lipca 2010

Obcy?

Minął tydzień, nadszedł więc czas najwyższy, by zdać relację z postępów naszych prac. A pochwalić nas muszę, bo są niemałe...:)
Ponad wszystko Małżonek pokonał swojego wewnętrznego demona (a nawet dwa) i ruszył bohatersko przeciwko swoim odwiecznym wrogom - piecom skazanym przez nas u zarania przedsięwzięcia na rozbiórkę i banicję;)




Ku naszej niepohamowanej radości, prace rozbiórkowe przebiegły nader sprawnie i tak w dwa upalne popołudnia po piecach nie było śladu. Zasadniczo zaś nie byłoBY, gdyby nie zostało po nich 30 worków gruzu, sztapel cegieł szamotowych i stos kafli (niekoniecznie w nienaruszonym stanie). Teraz mieszkanie budzi w nas jednoznaczne skojarzenia z filmem "Kokon":)



Mało tego.
Zamurowane są już dziury w kominie pozostałe naturalnie po rozbiórce; otynkowane ściany w miejscach najbardziej zniszczonych trudnym sąsiedztwem paleniska. Niestety, po piecach zostały nam dziury w podłodze - deski były wykrojone, a w ich miejsce ułożono belkowanie na kształt jakiegoś szalunku. Miejsca te będzie trzeba dosztukować przed cyklinowaniem. Szczęśliwie istnieje duża szansa na to, ze zostaną zasłonięte przez szafy.
Udało się Lubemu odzyskać około 20 rusztów w stanie idealnym, które - podobnie jak część cegieł - przydadzą się przy okazji kolejnej planowanej już inwestycji - wędzarenki;) ale o tym na razie SZA!
Małżonek przystąpił też ostro do prac w naszej przyszłej sypialni. Zeskrobał starą farbę (sprzedający w nadziei, że to podniesie walory estetyczne mieszkania, pobiałkował wszystkie ściany. Dość powiedzieć, że spodziewanego efektu nie uzyskał, nam zaś przysporzył mnóstwa ciężkiej i nieprzyjemnej pracy). Po tym zabiegu oczom naszym ukazała się wszechżółtość... Czyniąc z naszego najciemniejszego pokoju, pokój najbardziej słoneczny;)


Położył Małżonek nowe kable i otynkował większość ścian, zostawiając jedynie miejsce, w którym będą przebiegać rurki CO. Całe ściany tynkowaliśmy jak wcześniej zaprawą tynkarską firmy KNAUF. Pokój wygląda jak nowy, znowu pachnie tym cudownym zapachem świeżej zaprawy przyprawiając nas niemalże o euforię....;)

Co do mnie - oprócz niewielkich poprawek, została mi do opalenia ostatnia framuga:)
Weekend robimy sobie wolny, ale nim nadejdzie mamy nadzieję, na jeszcze kilka małych zmian w mieszkaniu i załatwienie kilku formalności...
Miłego wieczoru!

wtorek, 6 lipca 2010

Nowe spojrzenie.

Dzięki nieocenionej pomocy Turkusowej Panny poddaliśmy nasz kuchenny projekt ostatecznej krytyce... Pierwotnie miała się w nim znaleźć szafka narożna, skrywająca segregator na odpadki - w formie wysuwanej narożnej szuflady, takiej jaką proponuje np. firma BLUM. Taboreciki (najlepiej jakieś zdobyczne z graciarni na trzech koślawych nóżkach) miały chować się pod niewielkim stołem, łypiąc na nas dziurkami po kornikach. Zaś ciąg roboczy zachwycał nas swoją ergonomią (było to w dużym stopniu odtworzenie schematu z naszego wcześniejszego mieszkanka). Po przeczytaniu słów konstruktywnej krytyki oraz odbyciu wyczerpującej pielgrzymki po różnorodnych studiach kuchennych, zaczęły w nas kiełkować wątpliwości... Pytaliśmy o propozycje rozwiązań do szafki narożnej, jednak okazuje się, że 80 cm to bariera nie do pokonania dla współczesnej techniki! Nie pozostało nam nic innego, jak przemyśleć nasz projekt od początku... Burza mózgów wspomagana przez osobę trzecią w postaci zapalonej dekoratorki - Mamy, zaowocowała całkowitą zmianą koncepcji. Osiągnęliśmy pełen KOMPROMIS - czyli ja jestem w pełni zadowolona, a Luby nie narzeka;) Zrezygnowaliśmy z narożnej zabudowy i typowego stolika, zastępując go ruchomym blatem o kształcie litery L i wymiarach 40 x 120 cm (na planie dorysowany na czerwono). Do tego hoker i siennik na parapecie w ramach drugiego siedziska. Wielką zaletą tego pomysłu jest fakt, że meble będzie można kupić gotowe - to znacznie przyspieszy jego realizację. Wadą - konieczność przerobienia ledwo co skończonej instalacji elektrycznej oraz konsultacja z kominiarzem w sprawie nowej lokalizacji pieca;)

(Tym razem korzystałam z programiku IKEA)
Poza wysiłkiem umysłowym niewiele udało nam się w tym tygodniu podłubać w kamienicy. Mieliśmy ostatnio straszne urwanie głowy, jednak mimo to Lubemu udało się zeskrobać farbę z sufitu i większości ścian w sypialni. Naszym oczom ukazała się farba w kolorze żółtym i tym sposobem nasz najciemniejszy pokój stał się pokojem słonecznym;) Zapuszkował też kolejne kablowe supełki - tym razem w przyszłym salonie. Ja natomiast oskrobałam kolejne centymetry futryn - wynik na dziś 3:4 ;)

A na koniec przyznam się, że kilka dni temu zapadłam na tajemniczą chorobę, która objawia się niepohamowanym pragnieniem posiadania pewnego cudeńka.
Jest nim hoker MIURA projektu Konstantin'a Grcic'a dostępny na przykład tu RATUNKU!

Życzę Wszystkim spokojnego wieczoru!