wtorek, 6 lipca 2010

Nowe spojrzenie.

Dzięki nieocenionej pomocy Turkusowej Panny poddaliśmy nasz kuchenny projekt ostatecznej krytyce... Pierwotnie miała się w nim znaleźć szafka narożna, skrywająca segregator na odpadki - w formie wysuwanej narożnej szuflady, takiej jaką proponuje np. firma BLUM. Taboreciki (najlepiej jakieś zdobyczne z graciarni na trzech koślawych nóżkach) miały chować się pod niewielkim stołem, łypiąc na nas dziurkami po kornikach. Zaś ciąg roboczy zachwycał nas swoją ergonomią (było to w dużym stopniu odtworzenie schematu z naszego wcześniejszego mieszkanka). Po przeczytaniu słów konstruktywnej krytyki oraz odbyciu wyczerpującej pielgrzymki po różnorodnych studiach kuchennych, zaczęły w nas kiełkować wątpliwości... Pytaliśmy o propozycje rozwiązań do szafki narożnej, jednak okazuje się, że 80 cm to bariera nie do pokonania dla współczesnej techniki! Nie pozostało nam nic innego, jak przemyśleć nasz projekt od początku... Burza mózgów wspomagana przez osobę trzecią w postaci zapalonej dekoratorki - Mamy, zaowocowała całkowitą zmianą koncepcji. Osiągnęliśmy pełen KOMPROMIS - czyli ja jestem w pełni zadowolona, a Luby nie narzeka;) Zrezygnowaliśmy z narożnej zabudowy i typowego stolika, zastępując go ruchomym blatem o kształcie litery L i wymiarach 40 x 120 cm (na planie dorysowany na czerwono). Do tego hoker i siennik na parapecie w ramach drugiego siedziska. Wielką zaletą tego pomysłu jest fakt, że meble będzie można kupić gotowe - to znacznie przyspieszy jego realizację. Wadą - konieczność przerobienia ledwo co skończonej instalacji elektrycznej oraz konsultacja z kominiarzem w sprawie nowej lokalizacji pieca;)

(Tym razem korzystałam z programiku IKEA)
Poza wysiłkiem umysłowym niewiele udało nam się w tym tygodniu podłubać w kamienicy. Mieliśmy ostatnio straszne urwanie głowy, jednak mimo to Lubemu udało się zeskrobać farbę z sufitu i większości ścian w sypialni. Naszym oczom ukazała się farba w kolorze żółtym i tym sposobem nasz najciemniejszy pokój stał się pokojem słonecznym;) Zapuszkował też kolejne kablowe supełki - tym razem w przyszłym salonie. Ja natomiast oskrobałam kolejne centymetry futryn - wynik na dziś 3:4 ;)

A na koniec przyznam się, że kilka dni temu zapadłam na tajemniczą chorobę, która objawia się niepohamowanym pragnieniem posiadania pewnego cudeńka.
Jest nim hoker MIURA projektu Konstantin'a Grcic'a dostępny na przykład tu RATUNKU!

Życzę Wszystkim spokojnego wieczoru!

1 komentarz:

  1. Hoker do kuchni musi być genialny, ale proszę cię... ta cena - (i tak bym kupiła, gdybym zachorowała). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń