piątek, 30 kwietnia 2010

Delegacja.

Dni mijają, a my nadal nie mamy się czym pochwalić. Na blogu cisza... i niestety nic się na razie nie zmieni, ponieważ... dzis z Lubum wyjeżdzamy na zasłużony URLOP! Wracamy za całe dwa tygodnie! I po powrocie przyżekamy bez marudzenia zabrać się do pracy.
Dziękujemy wszystkim Gosciom za odwiedziny i życzymy wspaniałej pogody na majowy weekend!
Do zobaczenia!

niedziela, 18 kwietnia 2010

A życie toczy się dalej.

Czas zadumy i skupienia powoli dobiega końca. Choć nieprędko zapomnimy o ostatnich wydarzeniach, to jednak musimy iść dalej...

Tak więc ja swoją skromną osobą złapałam za arkusz papieru ściernego grubości 120, wałek, pędzel i farbę i... oto co powstało:


a to zdjęcia już archiwalne:)


Wprawdzie "poruszone", ale to na dowód, że "praca wre":)

W mieszkaniu niestety chwilowy zastój - jakoś nas osłabiły te Święta i poprzedzający je szalony tydzień. A ostatnie dni spędzamy na przygotowaniach do wakacji... ale o tym sza! Żeby nie zapeszyć:)
Tymczasem zostało jeszcze trochę farby więc może uda mi się jeszcze coś nią pomazać:)

U nas od rana (czytaj od 6.00, kiedy to rudy drań uznał za stosowne obudzić się i cały dom przy okazji) piękna pogoda, tak więc życzymy Wam wszystkim miłej niedzieli!

sobota, 10 kwietnia 2010

czwartek, 8 kwietnia 2010

Zderzenie dwóch światów.

Kiedy sytuacja nietypowa przeciąga się w nieskończoność, zaczyna się ją traktować jak coś oczywistego i właśnie TYPOWEGO. Ale, żeby to sobie uświadomić potrzeba pomocy z zewnątrz.
Dziś Luby "podsłyszał" w pracy słowa koleżanki: "Jak to dobrze, że pogoda wreszcie się poprawiła. Można wreszcie wyjść z domu, bo tak to człowiek siedzi w czterech ścianach i nie ma o robić..."
Zatkało nas:) JAK TO?? NIE MA CO ROBIĆ?? :) Nie pamiętamy już jak to jest wrócić do domu i ZNUDZIĆ się oglądaniem telewizji:) nawet jeśli już czasem (baaardzo sporadycznie) ulegamy tej pokusie, to i tak zwykle w tym czasie planujemy co jeszcze mamy zrobić, gdzie pojechać, co załatwić. Naszą codziennością są długie listy zadań. Oto mała próbka, spisana "od ręki" - na kwiecień:
- garaż (dokończyć malowanie) - oprócz mieszkania prowadzimy równolegle pomniejsze "inwestycje":)
- pity rozliczyć (brrrr...)
- z kominiarzem pogadać (mamy już telefony i kontakty - hurra!)
- dopytać o projekt CO
- zrobić zakupy do instalacji wodnej w mieszkaniu
- inwentaryzacja i agencja nieruchomości
- odmalować elewację i naprawić główne frontowe drzwi
- zrobić porządki w narzędziach i przejściu
- porządek w "składziku"
- powystawiać na aukcje zbędne sprzęty
- prasowanie (uzbierały się już dwa kartony i kosz)
- opalanie drzwi
- opalanie drzwi
- opalanie drzwi :) i tak przez kolejne miesiące
- odremontować szafeczkę wiszącą (dawny zakup, jeszcze z poprzedniej wiosny, czeka na zmiłowanie); komodę ze stryszku; nogi od stołu (znaleziony w pinicy rodziców - moja jedyna nadzieja na szufladę w kuchni); krzeslo ; taborecik; półeczkę
- kupić białą farbę w spray-u (przemalowuję wilkinę)
- pomalowac szafę na biało - kupić biały akryl
- pochować zimowe rzeczy
- kupić nasturcje i wysiać w skrzynkach na tarasie (chwilowo jestem współposiadaczką tarasu, ale nie mam czasu dbać o kwiatki i wypoczywać na nim (!!))

no.

Sprostowanie: MY NIE NARZEKAMY. Nikt nas nie zmuszał do takich, a nie innych decyzji. Po prostu uświadomiliśmy sobie dzisiaj, że żyjemy w naprawdę innym świecie. Nie zdawaliśmy sobie chyba dotąd sprawy z tego, jak nasi znajomi spędzają wolny czas (co to jest "wolny czas"?;))
A jednak udało mi się wyszperać godzinkę na popełnienie wiszących świątecznych wydmuszek (wprawdzie PO Świętach, ale jednak) oraz na przeglądanie moich ulubionych blogów. Luby zaś ogląda właśnie MECZUŚ (słowo "weszło" do naszego słownika za sprawą pewnych bardzo ważnych dla nas osób).
Nie starczyło go jednak na złożenie w porę świątecznych życzeń, za co gorąco przepraszam, mając jednocześnie nadzeieję, że Święta spędziliście leniwie, rodzinnie i niedietetycznie:)


Dobrej nocy!

czwartek, 1 kwietnia 2010

2160 min. w 24 h

Doba jest dla nas ostatnio zdecydowanie za krótka. Świąteczne przygotowania upychamy między naszą bieganinę. Poniedziałek - w pracy; wtorek - mieliśmy spędzić na porządkach, ale rano Luby znalazł ogłoszenie "stół dębowy przedwojenny" i już o 17-ej siedzieliśmy w naszym dzielnym samochodziku studiując atlas drogowy. Mając do wyboru dwie równoległe trasy, intuicyjnie wybraliśmy "tą krótszą":) najpierw drogą nr 226 z trudem omijaliśmy dziury i pęknięcia w asfalcie (na mapie wydawała się wygodna i szeroka) potem skręciliśmy w boczną dróżkę. Skończyło się na półtorakilometrowym przedzieraniu się przez wierzbowy zagajnik. Wreszcie gdy za kolejnym zakrętem zamajaczył dach domu pomyśleliśmy z ulgą "cywilizacja!". Przedstawiciel tejże, wyposażony w dwa psy wielkością przypominające raczej konie tudzież pierwszego tegorocznego bociana, szczerze ubawiony, pokierował nas jak się wydawało we właściwym kierunku. Mieliśmy jechać prosto, trafić na ścianę lasu i skręcić w prawo. Prosto? No jasne, że prosto!
"-Tylko, że tam będą dziury, Panie..."
"-a drogowskaz jakiś będzie?"
"-Buahaha, no może jakiś będzie..."
Odjechaliśmy prawdziwie pokrzepieni! Nie minęło 300 m, a spłoszyliśmy parę żurawi (nie pamiętam czy kiedykolwiek widziałam te piękne ptaki z tak bliska). Nie minęło 500, a trafiliśmy na naszą "ścianę lasu" ("-spójrz, jakie ładne brzózki!") skręciliśmy w prawo. Nie minęło 100 m a trafiliśmy na "dziurę", która nie mogła być niczym innym, jak tylko żwirownią:) Zawracamy. Na rozwidleniu wybraliśmy przeciwny kierunek. Jedziemy, jedziemy. Przed nami wyrasta wielki czarnozielony mur. No cóż, podziwiane brzózki musiały być ścianką działową, a TA jest bez wątpienia nośna! Wreszcie trafiliśmy do szukanej miejscowości, porozmawialiśmy z przemiłym panem, który jak się okazało, parę lat temu kupił stare siedlisko i teraz przywraca je do życia. Na trasę powrotną wybraliśmy drogę równoległą - w pełni asfaltową, nową, wygodną, szeroką. Gdzieś po drodze mignął nam znak "ŻWIROWNIA":)


Resztę wtorku poświęciliśmy na rozwój duchowy oraz poszukiwania teakowej mozaiki przemysłowej. Znaleźliśmy grzejnik do łazienki - zachorowaliśmy.
Środa okazała się dniem załatwiania przeróżnych formalności - od spotkania z lokatorami naszego dawnego mieszkanka, po inspekcję rodziców na placu budowy:) W przerwach - porządki. Skończyliśmy o pierwszej w nocy PODSYPIAJĄC na Czerwonym Smoku z Hanibalem Lecterem:)
Dziś wejście smoczycy z odkurzaczem zaraz po pracy, obiad w biegu i dalej w drogę do wielkiego miasta - naprawiać co się wcześniej nabroiło w pracy, odebrać "maziowatą zaprawę" czyli Sikabond T8 oraz 5 paczek kafli o wymiarach 90 x 33 cm i wadze ponad 30 kg każda:) Zawieszenie jęknęło, tłumikowi odnowiła się dawna kontuzja, ale dojechaliśmy! Potem wystarczyło jeszcze tylko zataszczyć nasze nowo nabyte ruchomości na trzecie piętro;) Skończyliśmy w sklepie na kupowaniu białej kiełbaski...

Okienka w łazience:

Życzę Wam spokojnego wieczoru i skupienia do przeżywania tego szczególnego czasu. 
Dobrej nocy!