Znacie to odwieczne pytanie, zadawane najczęściej przez nieletnich podczas nawet dziesięciominutowej wycieczki?:) Ja też ostatnio mam ochotę tak pytać, ale odnośnie zakończenia remontu... Entuzjazm ustępuje ostatnio miejsca frustracji. Mam dość pracy na dwa etaty, bałaganu, braku czasu na cokolwiek i przede wszystkim tej przeklętej świadomości, że od pół roku dajemy się we znaki sąsiadom na wszelkie znane (i nieznane) nam sposoby. Nawet przyroda sprzysięgła się przeciw nam i wczoraj odkryliśmy, ze gołębie przeprowadziły sabotaż rynny, skutkiem czego zalało nas i sąsiadów... Wychyliwszy się przez okno, dając popis zdolności akrobatycznych, ujrzeliśmy tylko ich szyderczo roześmiane dzioby. Tak więc czeka nas kolejna pielgrzymka po "przyjaznych" instytucjach... Narzekam? A co tam, od czasu do czasu wolno!;)
Nasza przejedzona ściana zdradziła wczoraj wstydliwy sekret - tuż za warstwą drewna kryje się warstwa folii i metalowe przepierzenie - dalej czeka już tylko dzika i nieokiełznana natura. Wniosek - impregnacja drewna + pitagorejska konstrukcja k-g, a pod nią izolacja z wełny.
Ponadto wyszczotkowaliśmy belki i cegły w pokoju przychówku.
Zrelokalizowaliśmy też nasz stary bałagan, ponieważ nowy już się nam nie mieścił. Szamotki, resztki drewna, nieuszkodzone piecowe kafle i inne "drobiazgi" wywędrowały na stryszek. Resztę przeprowadziliśmy do kuchni:
Salon zyskał nowy pistacjowy "look":
Po zakończeniu pracy wzbogaciliśmy się o KOLEJNY wór, tym razem wypełniony strzępami starej farby.
Postanowiliśmy też rozstać się z pewną panią...
Troszkę zaniedbana, ale jak szlachetnie urodzona! Niestety jakoś się z nią nie możemy dogadać... Może komuś przypadnie do gustu? Oddamy ją śmiałkowi, który odważy się znieść TOTO po schodach;)
I tyle. Dużo? Niestety wciąż za mało, by urzeczywistnić marzenia o przeprowadzce.
Mimo wszystko życzę Wam udanej niedzieli!
Łączymy się w bólu i szybko dodajemy na pocieszenie - zawsze możecie pomyśleć, ile miesięcy (w kategorii lat boimy się nawet myśleć, a co dopiero pisać) nam zostało do chlubnego momentu wprowadzenia się. chociaż w sumie nie wyglądacie na ludzi cieszących się z cudzego "nieszczęścia";)
OdpowiedzUsuńtrzymamy kciuki za jakiś podnoszący na duchu spektakularny postęp!
Bedzie dobrze!!!wiem cos o tym:) 2 lata sie z takim remontem bujalismy...Kurcze smiac mi sie chce bo co u Ciebie cos czytam to moj remont mi sie przypomina. Nawet szafy podobnej sie pozbywalismy bo miejsca na nia nie bylo:...
OdpowiedzUsuńA ja powiem tak: nie ma odwrotu, a cel z każdym wyniesionym workiem coraz bliżej!! Bardzo mocno trzymam kciuki i w razie potrzebnej pomocy fizycznej/psychicznej (niepotrzebne skreślić) proszę wołać bez ogródek!
OdpowiedzUsuńJaka piękna ta szafa! Naprawdę nie znajdziecie dla niej kącika? Pasuje do Waszego mieszkania... szkoda, że u mnie też dla niej miejsca - chyba - nie ma... :-(((
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na dalsze doniesienia z frontu. Ewa
tak:) znam tę frustrację, dwa remonty i teraz po długiej przerwie PRAGNĘ coś odreastaurować, przywrócić życiu:)) przetrwacie i jak się wprowadzicie, dopiero będzie szczęście pełną gębą:) że Sami, że tyle pracy i jaki EFEKT, a znając Was, bedzie pięknie!!!
OdpowiedzUsuńŁeee tam... co tu piskasz;) My już 6 lat i wory z gruzem najdalej dzisiaj wynosiliśmy... a jaka radocha umyć nowe okienko albo pobejcować stare schody uchhh:) U Was jak patrzę - coraz piękniej, ja w gruzie mieszkałam i robiłam pomieszczenie po pomieszczeniu, więc nie miałam tego dylematu kiedy się wprowadzę. Wy wolicie inaczej - i dobrze, po fakcie stwierdzam, że mieszkanie i remontowanie jest do kitu - robisz po łebkach, żeby za bardzo nie narobić bajzlu a i tak dużo rzeczy się niszczy... Jedyne co na plus, to jestem fachura w błyskawicznym sprzątaniu :))
OdpowiedzUsuńSerio Maura - wygląda to dobrze, u mnie jak wkleję zdjęcia jak wyglądała elektryka przez 6 lat to czkawka ze śmiechu Cię zamęczy:)
Pozdrawiam i czoło w górę:)
Ehh gołębie - latające szczury. Bardzo bardzo ich nie lubię, a uśmiech goszczący na mojej twarzy, gdy dokarmiałam je w Wenecji na pl.św. Marka już nigdy nie wróci. My mamy obsrany cały balkon, dziecięce wiatraczki przestały je odstraszać, teraz rzucamy w nie kulkami z mokrego papieru - może to nie humanitarne, no ale... Na dziś nie pozostaje nam nic innego jak zamontować daszek nad oknem kuchennym - czego efektem będzie ciemniejsza kuchnia... no ale coś za coś.
OdpowiedzUsuńA wy nie załamujcie się. Oświadczam, że po waszych relacjach na blogu widać postęp prac remontowych. Już niedługo. Dacie radę. Lepiej zrobić wszystko teraz niż bawić się w remonty już po przeprowadzce (jak u mnie). Ślę serdeczności!