piątek, 25 czerwca 2010

W poszukiwaniu zaginionej koncepcji.

A teraz coś przed czym drży nawet najmężniejsze mężowskie serce:) PLAN :) konkretnie plan kuchni. Wprawdzie na swoją realizację będzie musiał poczekać baaardzo dłuuugo. Ale pewne konieczne przygotowania trzeba poczynić JUŻ. Ogólny pomysł zdążył wydorośleć, ale próba stworzenia wizualizacji ukazała jego spore niedociągnięcia. Jestem otwarta na sugestie i konstruktywną krytykę.
Rzucik:

zabudowa obejmuje (kolejno):
lodówkę
główny blat roboczy pod oknem
szafkę narożną z wbudowanym zlewozmywakiem
kuchnię
zmywarkę
na ścianie naprzeciw okna wysoki regał - nasz substytut szafek kuchennych
stoli(cze)k przy samych drzwiach wejściowych
(wstyd się przyznawać zważywszy na obecny stan kuchni, ale wybrane są nawet kolory;))

problemów jest kilka:
1- okno zaczyna się na wysokości 40 cm nad podłogą, więc
2- główny blat musi dać się jakoś przesunąć/podnieść
3- nie wyobrażam sobie kuchni w układzie innym niż L ponieważ
4- nie wyobrażam sobie kuchni bez stolika śniadaniowego
5- piec musi zawisnąć w ściśle określonym przez kominiarza i/lub projektanta miejscu; albo na ścianie z oknem - na prawo od niego, albo nad kuchenką
6- kuchnia choć spora, jest przejściowa
7- podstawowy - na tyle na ile to tylko możliwe chcę uniknąć mebli na zamówienie, ponieważ obawiam się, że takich doczekałabym się najwcześniej w przyszłym wcieleniu. Po naprawdę wielu godzinach spędzonych na rozmyślaniach, planowaniu, mierzeniu i dopasowywaniu nie mam już najmniejszych wątpliwości - nie da się!
Na usprawiedliwienie dodam, że wymierzanie co do centymetra zabudowy, która ma powstać najwczeniej za rok wcale nie jest takie pochopne - wszystkie przylacza, a rpzede wszystkim piec musi sie juz wkrotce znaleźć w docelowym miejscu i pasowac do przyszlych mebli...

Z bieżących postępów - w scianach znikają kolejne metry kabla. Skontaktowalismy się również z projektantem - mamy nadzieję, że temat instalacji gazowej postąpi kolejny kroczek naprzód (ale jakos się do nas Pan Projektant nie odzywa;)) Dzis przy dobrych wiatrach doczeka się inauguracji instalacja WODNA! a stąd już tylko maly kroczek do kladzenia wielkich kafli:)

Udanego dnia!

10 zdjęcie.

Skwapliwie korzystam z zaproszenia. Nie było to takie łatwe ponieważ na naszym komputerze zdjęcia pojawiają się i znikają - nagrywamy je, kopiujemy, tasujemy... teraz jednym z naszych najstarszych zdjęć jest to - wykonane podczas pierwszych wakacji z "jeszcze nie Mężem" w 2005 roku:) bukiecik pieczołowicie wyrywanych z trawnika "chwastów";)


Do zabawy - zgonie z zasadami - zapraszam dwie blogerki, które na pewno mają pękające w szwach biblioteki: Elle, Majeczkę oraz parę Twardzieli :) na pewno mają cś ciekawego w zanadrzu.
zasady: szukamy 10 z kolei najstarszego zdjęcia w pamięci naszego komputera i publikujemy:)

niedziela, 20 czerwca 2010

Nic spektakularnego.

Wczoraj Luby skończył układanie stu metrów kabla. Oczywiście brakuje nam kolejnych stu. Osobne obwody powstały o ile dobrze pamiętam w następującym porządku:
lodówka+kuchenka mikrofalowa; zmywarka+piekarnik; gniazdka+piec gazowy+pochłaniacz; oświetlenie. Płytę planuję li-tylko gazową - na elektrycznej gotować nie umiem:) no chyba, że indukcja - ale to przy okazji następnego remontu;) Upatrzone mamy póki co dwie do wyboru. Obie obowiązkowo białe, zobaczymy co z naszych planów wyjdzie.
Kuchnia wycekolowana - zostały tylko śladowe poprawki. Podobnie przedpokój. Przebiliśmy się również do pokoi i przeciągnęliśmy kabelki, które czekają teraz tylko na swoje puszki.
Luby nadwyrężył sobie mięśnie palców przy okazji wykręcania przedwojennych śrub z równie przedwojennych zawiasów, do których z pewnością nikt od przedwojnia nawet ze śrubokrętem się nie zbliżał:) Nie obyło się bez pomocy szlifierki kątowej i nacinania śrub. Ostatecznie zawiasy poległy w czarnych workach w dołączonymi karteczkami: "łazienka" oraz "kuchnia-przedpokój" - czekają na czyszczenie metodami chemicznymi. Jeszcze o nich nie czytałam, ale ponoć takie istnieją:) Mam nadzieję, że istnieje coś bardziej humanitarnego od sody kaustycznej...
Olejna farba nadal znika z framug przy nieocenionej pomocy nowych końcówek do opalarki. Prace idą przynajmniej trzy razy sprawniej - szczerze polecam. Myślałam o szczegółowej dokumentacji zdjęciowej, ale jak na złość rozładowały mi się akumulatorki w aparacie. Skończona jest framuga łazienkowa, prawie cała kuchenna oraz 1/3 tej prowadzącej do przyszłego pokoju gościnnego. Korzystam póki mogę z dostępu do gniazdka (nadal pracujemy na starej instalacji i podłączenie więcej niż jednego sprzętu niezmiennie kończy się zwarciem). W wolnych chwilach szlifuję papierkiem ściernym (80).

Jak wynika z opisu żadnego przełomu w naszych pracach nie było:) Doszliśmy do etapu, w którym efekty są słabo widoczne, zaś ich uzyskanie wymaga niezmiernie wiele czasu i cierpliwości. "Kucie" rowków pod kable z pomocą szlifierki jest wprawdzie szybkie, ale skutkuje strasznym hałasem i trudną do wywietrzenia zasłoną dymną. Dlatego Luby porzucił tą technikę na rzecz tradycyjnych choć mniej wydajnych metod kilofkowo-przecinakowych. O wydajności opalania nie ma co wspominać, a zapach świeżej zaprawy tynkarskiej ustąpił miejsca zapachowi przypalonej farby. Pozostaje nam tylko wtulić się w rude mruczące futerko naszego M(i)a(u)rudy i życzyć sobie i Wam wiele cierpliwości:)
Zdravim!

niedziela, 13 czerwca 2010

Co tak pachnie?

Lubię zapach świeżo upieczonego chleba, skoszonej trawy, a ostatnio nade wszystko, zapach świeżej wilgotnej jeszcze zaprawy:) Upajamy się nim z Lubym na zakończenie każdego pracowitego dnia - podczas obowiązkowego końcowego obchodu naszej inwestycji:) TO zapach remontu...! Gładkich i pachnących powierzchni przybywa. Ubywa obrzydliwego olejnego naskórka na szlachetnym drewnie. Małżonek zdradził łazienkę i swoje serce oddał przedpokojowi - powtarzam sobie, że przytulanie się do ścian jest zupełnie normalne;)
Do dzisiejszych osiągnięć zaliczamy otynkowanie całego sufitu oraz ściany powyżej lamperii w kuchni (lamperia wycekolowana), zamurowanie kolejnej dziury - tym razem to pozostałość po odprowadzeniu spalin z kuchennego piecyka oraz opalenie do reszty łazienkowej futryny. Nasze techniki stale się doskonalą, efekty cieszą coraz bardziej. Małżonek doszedł do takiej wprawy, że prawie nie będzie trzeba ścian szlifować, co oszczędzi nam konieczności wynajmowania ŻYRAFY - a to perspektywa niezmiernie podnosząca na duchu nie tylko nas, ale i spragnionych ciszy i spokoju sąsiadów.
Dostałam też prezent! Komplet końcówek do opalarki - muszę przyznać, że trafiony w dziesiątkę (no cóż, najwyraźniej nie zawsze muszą to być diamenty...;)) Nauczyłam się też jak usiąść na drabinie tak, by z niej za chwilę nie spaść (sprawa tylko pozornie banalna, a jednak godzina czy więcej w niewygodnej pozycji daje nieźle w kość).
Nieubłaganie zbliżamy się więc do momentu, kiedy skończą się wymówki i trzeba będzie się zabrać za instalację wodną...

Sufit w kuchni:

Ściana w kuchni częściowo otynkowana, częściowo wycekolowana - będzie prawie pod sufit zabudowana regałem - substytutem kuchennych szafek - więc musi idealnie "trzymać pion":


I zamurowana dziura:) Tu niestety niewiele się zmienia, musimy zaplanować miejsce dla pieca, rozłożyć rurki - tu będzie sztuczne serce kuchni - kuchenka, piekarnik, zmywarka, okap, piec i zlewozmywak. 


Z żalem odkryliśmy, że podłoga drewniana w kuchni jest w rogu przy kominie dosztukowywana - ani chybi stała tam dawniej prawdziwa murowana kuchnia... Szkoda, że nie dotrwała do "naszych czasów"...

Na koniec w nawiązaniu do wcześniejszego komentarza - nasze przedsięwzięcie nie jest aż tak spektakularne, więc ilość prac jaka nas czeka nie jest znowu taka straszna... Myślę, że grunt to złapać jakiś rytm, no i przebrnąć przez początkowe zawirowania legalizacyjne:) Mimo że czasem ma się ochotę rzucić cały pomysł w... rów, to jednak w ogólnym rozrachunku warto pomęczyć się trochę na początku, by resztę życia czerpać z efektów swojej pracy dziką satysfakcję. A poza tym, ratowanie ruin przed upadkiem jest celem szczytnym i wartym każdego wysiłku, tak więc powodzenia życzę wszystkim uwikłanym w projekty remontowe!
Dobrej nocy!

sobota, 12 czerwca 2010

Rosnę!

I już dwunasty, a to oznacza, że niewątpliwie upłynął długi tydzień od ostatniego wpisu... Muszę przyznać, że upływał nam dość monotonnie...
6.50 pobudka;
8.00 - 16.00 praca (szczęśliwie do tymczasowego domu mamy tylko kilka minut);
16.30 szybki obiadek - na przykład chłodnik na okoliczność upałów;
17.00 kawka;
18.00 na drugi etat "u Poety" (bo trzeba wiedzieć, że "nasza" kamienica stoi przy ulicy Słowackiego:)).
Od wczoraj do naszego planu dnia doszedł nowy punkt - "Meczuś"... a więc:
6.50 pobudka;
8.00 - 16.00 praca;
16.00 MECZUŚ;
16.30 żona donosi szybki obiadek;
17.00 kawka;
18.00 na drugi etat "u Poety"
21.00 MECZUŚ

no cóż...

Pomijając te drobne niedogodności jakie przyszło mi znosić od wczoraj, muszę przyznać, że prace w mieszkaniu znowu nabrały rumieńców. Prawie otynkowany wcześniej wspominanym Knaufem i zacekolowany przedpokój, prawie otynkowany sufit z w kuchni no i oczywiście prawie zakończona sieć kabli w tych pomieszczeniach. Wprawdzie o oświetleniu górnym w przedpokoju mało co a Małżonek by zapomniał, ale całe szczęście za sprawą czujnej żony w porę się opamiętał;) Zostały drobiazgi i troszkę mozolnej dłubaniny. Teraz mieszkanko naprawdę sprawia inne wrażenie, mimo niezmiennego bałaganu witają nas gładkie i białe ściany... Ten widok daje nową nadzieję, że nasze przedsięwzięcie ma szanse powodzenia:) Ja przeganiana z miejsca na miejsce, a ostatecznie pozbawiona źródła napięcia - Małżonek przejął panowanie nad naszym chwilowo jedynym gniazdkiem (przechrzczonym ostatnio przez Niego na "WTYCZEK") - zabrałam się za opalanie świetlika nad drzwiami kuchennymi, a później za szlifowanie papierem ściernym łazienkowej futryny z resztek zaschniętego pokostu. Muszę przyznać, że po początkowej frustracji, polubiłam nawet to zajęcie... Jedyne co trzeba zrobić, jak słusznie zauważył mój mądry mąż, to zaakceptować tempo w jakim te prace posuwają się naprzód. A posuwają się baaardzo powoli. I śmiało mogę powiedzieć, że tydzień uczciwej pracy na taką jedną framugę to za mało, a przecież trzeba ją jeszcze później jakoś pobejcować i/lub polakierować... Przypomnę, że drzwi mamy 7 par...:)
Wczoraj nader pomyślnie przeszliśmy rodzicielską inspekcję:) Bogatsza o nowe wskazówki i pokrzepiona entuzjastycznym przyjęciem efektów naszej pracy z nowym zapałem myślę o tym co jeszcze musimy zrobić, nie ulega wątpliwości - to będą pracowite wakacje...:)


w przedpokoju białe ściany i nowatorskie oświetlenie własnego projektu:) [przed i po]



A to już "jak nowa" framuga:


"Pajączki" już się wprawdzie wyprowadziły, ale znaleźliśmy to - niechybnie ich ofiara;)

Miłej nocki!

piątek, 4 czerwca 2010

Kominy.

Nadal nadrabiam blogowe zaległości. Nie pisałam ostatnio o tym, że rozpoczęliśmy z Lubym "Procedurę Piecową" :) Nie pamiętam czy pisałam, że instalacja gazowa w kamienicy jest nowa, jednak ponieważ zakładana była już po umieszczeniu ogłoszenia o sprzedaży mieszkania - sami musimy założyć piec i poprowadzić ogrzewanie. Wprawdzie w początkowych planach chcieliśmy nadchodzącą zimę przywitać uzbrojeni li- tylko w piece kaflowe i siłę własnych mięśni, wyznając uniwersalną zasadę "jakoś to będzie" i starając się nie wizualizować sobie zanadto siebie taszczących na trzecie piętro wiader węgla z piwnicy;) ale jakoś po miesiącu doznaliśmy olśnienia - a co z ciepłą wodą?:) Ponieważ plan zamontowania tymczasowo pieca jednofunkcyjnego (taki akurat mielibyśmy na zbyciu) uznaliśmy za nietrafiony z powodów proceduralnoprawnych - za pół roku musielibyśmy całą zabawę z kominiarzem, wspólnotą i gazownią zaczynać od nowa - nie mamy wyboru, trzeba zacisnąć zęby i szarpnąć się na całą instalację już tej jesieni. Po długim rozpatrywaniu wszystkich za i przeciw zdecydowaliśmy się na rodzimego TERMET-a (konkretnie Termet Minimax Dynamic Turbo) - z zamkniętą komorą spalania, bez zasobnika, ale za to z systemem wspomagającym podgrzewanie wody, tak by zminimalizować tak wymiary urządzenia, jak i czas oczekiwania na ciepłą wodę. Nie bez przygód, Luby złożył już wniosek o założenie instalacji w gazowni, a w ubiegły piątek odwiedził nas Pan Kominiarz i wydał stosowną Opinię. Za chwilę pobieżę z nią do naszej wspólnoty w nadziei, że panie nie zrobiły sobie długiego weekendu;) Zarządca mocą uchwały wyda stosowną zgodę na wyprowadzenie rury kominowej przez dach (tzw. kwasówki) oraz na dalsze zakłócanie świętego spokoju mieszkańców. Dalej procedury przeniosą się na szczebel starostwa... mam nadzieję, że nie będziemy potrzebowali podpisu prezydenta RP;) W międzyczasie powstawać będzie mam nadzieję szczegółowy projekt, znajdziemy godnego zaufania wykonawcę, staniemy się szczęśliwymi posiadaczami kilometrów rurek miedzianych, mrowia kształtek tudzież upragnionego pieca...
Znaleźliśmy też wymarzone grzejniki - wydaje się nam, że stanowią piękne połączenie starego z nowym - JUMBO TUBUS 3 - a przy tym nie zrujnują domowego budżetu;)
Tyle na dziś. Na zakończenie - martwa natura:)


środa, 2 czerwca 2010

Buongiorno!

Miasto powoli zasypia, ja zas korzystając z uroków nocnego dyżuru postanowiłam, zajadając się miętowymi czekoladkami i popijając owocową herbatką, wreszcie uaktualnić bloga - oby bylo spokojnie. Długo z tym zwlekałam, ale teraz przynajmniej mamy się czym pochwalić - tak sądzę;)

A więc (i proszę mi nie mówić, że od "więc" ani tym bardziej od "A" nie rozpoczyna się zdań;) ) Luby zamienił się w prawdziwego bohatera i niczym rasowy Spiderman buduje sieć w całym mieszkaniu - kabli - rzecz jasna:) Jak dotąd jego ofiarą padła kuchnia oraz przedpokój, ale i w sypialni widać pewne slady urzędowania... Działalnosć ta zaowocowała zagadkowym zniknięciem prądu w naszym mieszkaniu oraz dwukrotnym u sąsiadki. Pierwsza zagadka znalzla rozwiązanie dopiero dnia następnego, a bylo nim wysadzenie naszych korków na korytarzu. Drugie zajscie mialo miejsce podczas nie do końca udanych prób zidentyfikowania i wyłączenia tychże:)

kuchnia:


przedpokój:


sypialnia:


Serce pęka z dumy na ten widok jak po przejsciu tajfunu;) Stary, fajczący się, czarny pajączek podsufitowy został wreszcie rozpracowany i unicestwiony, a w jego miejscu zamieszkał zupełnie nowy, pyszniący się karminem tasmy izolacyjnej i smukłą linią prawdziwej kostki elektrycznej;) Tynk podczas rzeźbienia szczelin na kable grzecznie odpada pod najmniejszym uderzeniem KILOFKA i z gracją uderza o podłogę dostarczając nowych doznań akustycznych naszym wdzięcznym sąsiadom. Podobnie jak wiecznie włączona opalarka, przy pomocy której Luby czyscił kilkuwarstwową lamperię w kuchni, a ja futryny.





Miłej nocki!