I już dwunasty, a to oznacza, że niewątpliwie upłynął długi tydzień od ostatniego wpisu... Muszę przyznać, że upływał nam dość monotonnie...
6.50 pobudka;
8.00 - 16.00 praca (szczęśliwie do tymczasowego domu mamy tylko kilka minut);
16.30 szybki obiadek - na przykład chłodnik na okoliczność upałów;
17.00 kawka;
18.00 na drugi etat "u Poety" (bo trzeba wiedzieć, że "nasza" kamienica stoi przy ulicy Słowackiego:)).
Od wczoraj do naszego planu dnia doszedł nowy punkt - "Meczuś"... a więc:
6.50 pobudka;
8.00 - 16.00 praca;
16.00 MECZUŚ;
16.30 żona donosi szybki obiadek;
17.00 kawka;
18.00 na drugi etat "u Poety"
21.00 MECZUŚ
no cóż...
Pomijając te drobne niedogodności jakie przyszło mi znosić od wczoraj, muszę przyznać, że prace w mieszkaniu znowu nabrały rumieńców. Prawie otynkowany wcześniej wspominanym Knaufem i zacekolowany przedpokój, prawie otynkowany sufit z w kuchni no i oczywiście prawie zakończona sieć kabli w tych pomieszczeniach. Wprawdzie o oświetleniu górnym w przedpokoju mało co a Małżonek by zapomniał, ale całe szczęście za sprawą czujnej żony w porę się opamiętał;) Zostały drobiazgi i troszkę mozolnej dłubaniny. Teraz mieszkanko naprawdę sprawia inne wrażenie, mimo niezmiennego bałaganu witają nas gładkie i białe ściany... Ten widok daje nową nadzieję, że nasze przedsięwzięcie ma szanse powodzenia:) Ja przeganiana z miejsca na miejsce, a ostatecznie pozbawiona źródła napięcia - Małżonek przejął panowanie nad naszym chwilowo jedynym gniazdkiem (przechrzczonym ostatnio przez Niego na "WTYCZEK") - zabrałam się za opalanie świetlika nad drzwiami kuchennymi, a później za szlifowanie papierem ściernym łazienkowej futryny z resztek zaschniętego pokostu. Muszę przyznać, że po początkowej frustracji, polubiłam nawet to zajęcie... Jedyne co trzeba zrobić, jak słusznie zauważył mój mądry mąż, to zaakceptować tempo w jakim te prace posuwają się naprzód. A posuwają się baaardzo powoli. I śmiało mogę powiedzieć, że tydzień uczciwej pracy na taką jedną framugę to za mało, a przecież trzeba ją jeszcze później jakoś pobejcować i/lub polakierować... Przypomnę, że drzwi mamy 7 par...:)
Wczoraj nader pomyślnie przeszliśmy rodzicielską inspekcję:) Bogatsza o nowe wskazówki i pokrzepiona entuzjastycznym przyjęciem efektów naszej pracy z nowym zapałem myślę o tym co jeszcze musimy zrobić, nie ulega wątpliwości - to będą pracowite wakacje...:)
w przedpokoju białe ściany i nowatorskie oświetlenie własnego projektu:) [przed i po]
A to już "jak nowa" framuga:
"Pajączki" już się wprawdzie wyprowadziły, ale znaleźliśmy to - niechybnie ich ofiara;)
Miłej nocki!
I jak idzie akceptowanie tempa? Bo do nas co rano dociera, że trzeba się z nim pogodzić, jednak wieczorem nastoje są już zupełnie inne...
OdpowiedzUsuńOdległość waszego obiektu remontowanego od waszego obiektu zamieszkiwanego wywołuje w nas nutkę zazdrości;)
Razy siedem mówisz? Przesyłam cierpliwość razy siedem:) Jestem akurat świeżo po zawieszeniu moich odnowionych drzwi i powiem: uff:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Wiem, że to blog budowniczy, ale mnie w tym wpisie bardzo zainteresował chłodnik:)) następnym razem opowiesz mi coś o nim Magda!:)
OdpowiedzUsuńOczywiście postępów budowniczych też gratuluję, bo każdy krok, nawet ten najmniejszy, to krok bliżej do tej wymarzonej wizji!
A Przemek wie, że o 18.00 też są MECZUSIE??!!
normalnie zostałaś moją idolką. pozdrowienia
OdpowiedzUsuńWitaj - jak poradziłaś sobie z oskrobywaniem pokostu (jak czym - proszę o dokładny opis)?
OdpowiedzUsuńu mnie - porażka (a może nie potrafię zaakceptować tempa prac ;-) ) - pokostu mam tyle, że tydzień na oskrobanie jednej framugi to mało. A widzę, że Twoje są "rowkowane" prawie jak moje, mozolna robota. zapraszam do siebie - zielononoga.blogspot.com