niedziela, 29 sierpnia 2010

Brzydkie wyrazy.

Nasz stan ducha w tym tygodniu celnie oddaje mój ulubiony bohater i komiks w brzydkim wyrazem...


Jakoś w tym tygodniu brak spektakularnych postępów... Może poza obłaskawieniem skosów w salonie...
Pokost na kuchennej framudze wżarł się w drewno tak, że nawet osławiony nosorożec nie daje rady. Maszynerii odpalać nie chcę z uwagi na hałasy, a często i nie mogę z uwagi na liczne frezy.
Przeżyliśmy też małe rozczarowanie zakupowe, ponieważ niecierpliwie wyczekiwane zamówienie pod rozdzielnię przyjechało w zmienionym składzie. To nasza taka pierwsza przykra niespodzianka w historii (długoletnich) internetowych zakupów. Żeby być sprawiedliwą przyznaję, że reklamacja została bezproblemowo przyjęta i mam nadzieję, że szybko dokonamy wymiany, ale robota stoi. Również zakupy w realu nie udały się nam za bardzo - poszukiwania białych zaworków i "ładnych" głowiczek do grzejników spełzły na niczym. Musieliśmy kupić "zwykłe" brrr...;) To prawdziwy cios dla mojego "ośrodka wrażeń estetycznych" i darować sobie nie możemy, że nie zamówiliśmy ich razem z grzejnikami... Człowiek jednak czasem popełnia takie głupstwa, że się sam sobie nadziwić nie może;)

Z lepszych wieści - 5. września o 8-ej ma do nas przyjechać Pan Piotr - cykliniarz! Hurra! Mamy nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i po pierwsze - zdążymy przygotować mieszkanie na Jego przyjazd, po drugie - Pan nas nie zawiedzie i dotrzyma słowa:)
Z przygotowań czeka nas jeszcze sporo pracy. Ideałem byłoby (już wiemy,że raczej nie damy rady):
- położyć miedź we wszystkich pokojach
- zatynkować i zacekolować wszystkie kucia
- położyć kabel, którego niestety nie mamy w "salonie"
- zacekolować przewody elektryczne
- wyszlifować wszystkie ściany i sufity
- nanieść cekolowe poprawki
- zagruntować ściany metodą starych majstrów, czyli zamalować rozwodnioną emulsją

Malowanie ma nam ułatwić sprzątanie kurzu po szlifowaniu podłóg. Inaczej jest niemal pewne, że drobinki wgryzą się w porowatą strukturę cekolu i strasznie trudno będzie się ich pozbyć. Czyli został tydzień:) Nie ma szans:)
Im bliżej przeprowadzki tym bardziej piętrzą się wątpliwości... Na przykład podłoga w łazience? Po wielogodzinnych wędrówkach i poszukiwaniach kafli wróciliśmy z niczym. Przez krótki moment byliśmy zakochani w marmurowej szachownicy, uczucie minęło gdy zaczęliśmy czytać opinie o marmurze... Wystraszyliśmy się plam po paście do zębów i środkach czystości. Ryzyko niewspółmiernie duże w stosunku do ceny kafli i zasobności naszego portfela... Potem przyszedł czas na fascynację jednolicie szarym gresem 60x60. Na taki zdecydowaliśmy się do kuchni i przedpokoju. Ale w łazience o powierzchni niespełna 4,5 m.kw. (minus wanna)? No i jeszcze widok kociej sierści i resztek drewnianego żwirku, który niestety, nie ma co ukrywać, jest wszechobecny za sprawą wszędobylskich kosmatych kocich łapek... Stanęło na teakowej mozaice przemysłowej. Olejowanej. No i? Im bliżej zakupu, tym większe obawy, że i to rozwiązanie się nie sprawdzi. Wprawdzie ciepło, przytulnie, bałagan nie rzuca się w oczy, ALE czy toto się nie zaplami od razu? Nie spęka? Jak uważacie? Czy ktoś z Was miał do czynienia z taką podłogą? Czy możecie nam coś doradzić? Ostatnio znowu skłaniamy się ku szarym gresom i teakowi tylko na obudowie wanny... Liczę na Wasze rady!:) Tymczasem zmykam szlifować ściany...
Udanej niedzieli!

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Są! Są!

Tadaam!


Pięć grzejników przywiózł nam dziś kurier. Wnoszenie na górę odbywało się na raty - każdy waży lekko jakieś 30 kilo! Po takim wysiłku skwapliwie udzieliliśmy sobie dyspensy i resztę wieczoru spędziliśmy w domu słodko leniuchując... Pierw jednak nie potrafiliśmy oprzeć się pokusie i...

...rozpakowaliśmy jeden, by przyjrzeć mu się i obfotografować:

Moim zdaniem to najpiękniejsze grzejniki, jakie mogliśmy sobie wymarzyć, idealnie pasujące do naszego stylu na granicy starego i nowoczesnego wzornictwa... Mam nadzieję, że Wam spodobają się równie mocno... 
Dlaczego pięć? Parametry wyliczyliśmy korzystając z tabel na stronie producenta. Potem trafiliśmy na genialną ofertę wprost stworzoną dla nas! Stare serie grzejników, dające jeszcze możliwość dowolnego łączenia modułów, zastępowane są nowymi dającymi więcej różnorodnych modeli,ale bez możliwości dowolnego zestawiania poszczególnych. Tym sposobem dorobiliśmy się wymarzonych grzejników dosłownie za połowę ich wartości, a możliwość zmontowania ich w całość bardzo nam odpowiada! Parami powędrują do dwóch dużych pokoi, ostatni zamontować chcieliśmy w łazience, ale teraz zaczęły nas drążyć wątpliwości. Grzejnik jest spory - piętnaście żeberek = 70 cm szerokości, to dokładnie tyle, ile liczy sobie wanna, nad którą miał zawisnąć - zabraknie nam miejsca na głowicę i grzejnik zacznie nachodzić na umywalkę - rozwiązanie niedopuszczalne w łazience, w której liczy się każdy centymetr... W sypialni najrozsądniej byłoby umieścić grzejnik pod szerokim parapetem. Ten jednak jest niski - niecałe 50 cm nad podłogą. Okazyjny grzejnik okazał się za wysoki i postanowiliśmy poszukać niższego i dłuższego. Jeśli nie znajdziemy miejsca na piąty kaloryfer w łazience,trzeba będzie poszukać go w sypialni i tak właśnie piętrzą się nam aranżacyjne problemy. Tym razem jednak sami jesteśmy sobie winni... Na szczęście mamy jeszcze trochę czasu, żeby wymyślić dobre rozwiązanie:) A więc? Co radzicie?:)
Może na lewo od drzwi, na wysokości wiszącej szafki??

Poczyniliśmy też kolejne zakupy, tym razem kolej na rozdzielnię elektryczną. 
Na 16 obwodów. W łazience koniecznie tzw. różnicówka, czyli zabezpieczenie polegające na tym, że jeśli włożę jeden palec do gniazdka na raz, to prąd się wyłączy;) (przed konsekwencjami umieszczenia dwóch palców w gniazdku jednocześnie, nic mnie nie uratuje...) Ależ pięknie i obrazowo wyjaśnione, nieprawdaż?;) Co do sposobu zabezpieczenia pozostałych pomieszczeń,jeszcze nie zdecydowaliśmy, na szczęście podłączenie "wyłącznika różnicowoprądowego" jak twierdzi Małżonek, zawsze można nadrobić.
A więc 1 "wyłącznik różnicowoprądowy";
16 "wyłączników nadprądowych" czyli normalnych "esów" klasy B 6, 10 i 16 Amperów (nie będę świrować - nie wiem dlaczego akurat takie;))
1 skrzynka natynkowa na 36 miejsc... baaaaardzo ciężko było nam znaleźć taką, która pasowałaby wymiarami do naszego przedpokoju, wreszcie się udało - to chyba jeden jedyny taki model w całej Polsce;)
do tego kolejne 60 metrów kabla i przewód głośnikowy, który również będziemy przygotowywać pod przyszłe (odległe) zakupy. Jeśli zamówienie dojedzie bezproblemowo - służę namiarami na sklep.

A na zakończenie... ZAGADKA: czego brakuje na TYM zdjęciu?:)


na zdjęciu brakuje... trzydziestu worków z gruzem!!
Spokojnej nocy...

sobota, 21 sierpnia 2010

Na Nich można liczyć.

Chronologicznie:
Sąsiad. Niektórych to słowo przyprawia o gęsią skórkę. Nas nie. W dzień kiedy pisałam poprzedniego posta odwiedziła nas sąsiadka w celu oddania pod opiekę starego biurka. Mebelek, choć wątpliwej urody, służy dzielnie od tegoż wieczoru za przydasia, drabinkę, blat roboczy i koziołki, a niewykluczone że sprawdzi się również w roli tymczasowej szafki kuchennej! Przy okazji zaadoptowaliśmy pewien fotelik z lat 60' porzucony na stryszku, któremu niestety zapomniałam zrobić zdjęć. Mamy też w karneciku umówiony taniec z pewną tajemniczą komodą... Ciężko powiedzieć o niej coś więcej, ale skłamałabym twierdząc, że nie jestem podekscytowana... Najchętniej od razu poleciałabym na strych i wywlokła grata, ale trzeba niestety uzbroić się w cierpliwość...
Przyjaciel. Przyjaciela poznaje się... gdy ma się do zdjęcia groźnie wyglądającą koronę z pieca. Korona okazała się zawstydzająco lekka i mało krucha. Przyjaciel zawstydzająco ofiarny i niezawodny. Z tym większym zapałem dziękujemy i przyznajemy iż jesteśmy gotowi przyjąć z godnością wszelkie szyderstwa i żarty, na które niewątpliwie zasłużyliśmy;)
Rodzic. Na rodzica można liczyć zawsze, szczególnie wtedy, gdy chce się usłyszeć co się robi źle, co powinno się poprawić, a co się już nieodwracalnie spartaczyło:) Tym bardziej cieszy nas, że z każdą inspekcją zachwyt nad naszą ruiną w oczach rodzicieli rośnie:) Nie możemy się doczekać, kiedy wreszcie będziemy mogli się odwdzięczyć zaproszeniem na obiad...

No dobra, a zwierz domowy? Zwierz wyraźnie nie podziela naszego remontowego entuzjazmu...

Do rzeczy! 
W piątek, 20. sierpnia rozpoczęliśmy wielkie odliczanie. W ciągu 65 dni mamy uzyskać pozwolenie na budowę z Wydziału Budownictwa Starostwa Powiatowego. Podsumowując procedura objęła:
- opinię kominiarza nt. możliwości, sposobu oraz miejsca podłączenia i rodzaju pieca gazowego. Przypominam że będzie to piec dwufunkcujny z zamkniętą komorą spalania, firmy Termet - Mini Max Dynamic Turbo. Nakazano nam wykonanie osobnego wyprowadzenia spalin rurą (kwasoodporną) przez dach, powyżej poziomu istniejącego komina;
- zgłoszenie i zgoda gazowni;
- uchwaloną zgodę wspólnoty mieszkaniowej, do której należymy; ponieważ inwestycja zakłada ingerencję w konstrukcję dachu, potrzebujemy zgody pozostałych mieszkańców (przyjęcie uchwały przez ponad 50% głosów), czyli pielgrzymka po sąsiadach:);
- projekt instalacji gazowej w czterech egzemplarzach wykonany przez uprawnionego Pana Inżyniera;
- podanie o wydanie pozwolenia na budowę w Wydziale (Oddziale?) Budownictwa w naszym Starostwie Powiatowym. Jeśli ktoś planuje podobną ścieżkę - radzę zabrać ze sobą koniecznie akt notarialny, żeby oszczędzić sobie biegania.

Tymczasem w mieszkaniu...
Pitagorejska konstrukcja w pełnej krasie, a z lewej strony w kadr wkradły się gniazdka i "ryrka" z kablem antenowym.

Odrapany skos w "salonie", odsłonięta belka pod sufitem i częściowo zdemontowana framuga - ostatni fragment jaki został do opalenia. Skos lekko odbiega od... właściwie ciężko to jakoś określić, sami zobaczcie:)


A to już zdjęcie archiwalne! Sufit jest cały otynkowany, lampa zdjęta. No i cztero- i pół deski podłogowe, jeszcze brudne i zaniedbane, ale już niedługo... Miejsca na prowadzenie kabli przygotowane. Niestety, kabla ZNOWU nam zabrakło! Do tej pory zmieściliśmy pod tynkiem ponad 200 metrów! W najbliższym czasie będziemy kompletować osprzęt do naszej domowej rozdzielni, więc dodajemy go do listy zakupowej.


Na koniec chciałabym podzielić się moimi doświadczeniami z papierem ściernym. Wydawałoby się sprawa prosta - bez dylematów - wystarczy wybrać "na oko" stosowną gramaturę i już! Na moje framugi wybrałam 80-tki - i jak się okazało słusznie, kiedy zaczęłam czytać różne porady i wskazówki okazało się, że to najwłaściwszy wybór. Nie spodziewałam się jednak, że papiery ścierne mogą być MARKOWE lub NIE... A jednak! Odkrycia tego dokonaliśmy przypadkowo czy raczej przymusowo. Po pierwszej framudze, kiedy zobaczyliśmy jakie mam "zużycie" cyfry trochę nas przeraziły i postanowiliśmy kolejny raz przeszukać allegro. Za radą Rodziciela wybraliśmy gruboskórnego nosorożca - czyli papier firmy INDASA (proszę zapamiętajcie tą nazwę wszyscy Szlifujący, Odnawiający i Restaurujący!) Przyjechało 100 m.b. Co się okazało? Na podobny odcinek zużyłam jakieś 10 razy (!) mniej papieru! Jestem w szoku. Nie bez znaczenia jest też fakt, że papier kosztował połowę mniej od poprzedniego. (w razie czego służę namiarami na sprawdzonego sprzedawcę) Oczywiście jeśli macie własne sprawdzone "marki" chętnie je wypróbuję!

Hm. Luby przetacza się przez mieszkanie niczym huragan. Nie nadążam z opisami, jednak nie chcę nikogo zanudzić! Wkrótce ciąg dalszy sprawozdania. 
Tymczasem życzę Wam cudownej niedzieli!

wtorek, 17 sierpnia 2010

Zakupy.

Dni mijają, choć kart w kalendarzu nie ubywa. To za przyczyną mojej chronicznej sklerozy i małżonka braku znajomości problemu:) Otarłszy łzy - pokrzepieni przez blogowych towarzyszy niedoli nabraliśmy nowej ochoty do pracy. A co jeszcze poprawia humor prawie tak dobrze jak komentarze innych Blogerów? No? Oczywiście ZAKUPY! Szczególnie te dokonywane przez internet. Bo po pierwsze primo: nie trzeba biegać po sklepach, tracić czasu w korkach, kolejkach i na bieganie między super-hipermarketowymi alejkami. Po drugie primo: wydawanie środków finansowych drogą przelewową nie boli tak bardzo jak wyjmowanie portretów władców z portfela w realu. I po trzecie primo: istnieją większe szanse na znalezienie oferty naprawdę konkurencyjnej.
Tak więc dziś staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami baterii nie-bidetowej firmy TRES, zaoszczędziwszy przy okazji 14o zł (zawsze to przyjemniej pomyśleć ile się zaoszczędziło, wybierając tańszą ofertę, niż ile się faktycznie wydało;)) Sposób zabezpieczenia i opakowania tego chromowanego cacka wprawił mnie w oszołomienie.


Najbardziej urzekła mnie plastikowa forma chroniąca korpus baterii podczas remontu. Do rzeczy. Bateria Tres 1.34.123 - podtynkowa (łudzimy się nadzieją, że poradzimy sobie sami z montażem) będzie zamontowana w najbliższym sąsiedztwie wc i jest moim wymarzonym łazienkowym gadżetem, odkąd pamiętam. 

Ale to nie wszystko! Do końca tygodnia spodziewamy się dostawy grzejników, o których pisałam jakiś czas temu. Z uwagi na niezwykłą okazję wynikającą z czyszczenia stanów magazynowych szarpnęliśmy się od razu na sztuk pięć. Jak tylko dojadą, będziemy chwalić publicznie sklep, z którego zamówiliśmy łącznie 75 stylowych żeberek - na razie cierpliwie czekamy.
Na polu bitwy poległa też, choć nie bez walki wiekowa CELMA - (nie)nasze mieszadło. Ten przykry incydent nie tylko zdruzgotał Lubemu całe popołudnie pracy, czyniąc udrękę z cekolowania sufitu, ale też zmusił do zakupu nowej wiertarki jednorazowego użytku, której szlachetnego imienia nawet nie znam...
Poza tym prace trwają, podobnie jak nieład, nieporządek, bałagan, rozgardiasz i wszechobecna demolka. Cekolowanie pokoju przychówku dobiegło końca, nadszedł czas na salon i burze (brak ogonka nieprzypadkowy) mózgów związane z rozplanowaniem gniazdek elektrycznych, internetowych, telewizyjnych i wszelkich innych cudaków. W chwili obecnej planowanie "pstryczków" i decydowanie czy zamontujemy "ściemniacze", czy elektryczne (!?) żaluzje, albo dopasowywanie wysokości gniazdka pod TV (którego nie mamy i na razie nie planujemy) do wysokości stolika kawowego wydaje mi się nieco absurdalne, a jednak potem będzie ZA PÓŹNO.
Powstała tajemnicza pitagorejska konstrukcja kryjąca izolację cieplną i maskująca ścienny brzuszek. Zabezpieczona siatką, zaprawą tynkarską GOLDBAND albo ROTBAND i warstwą cekolu - pękać nie powinna. Teraz na pomysł czekają skosy w "salonie". Okazało się, że mają odchyłkę ładnych kilkanaście centymetrów, czyli raczej nie do "nadłożenia". Pomysł dotychczasowy - styropian+klej.
A i jeszcze miało miejsce drugie bombardowanie z okazji skuwania tynku z belki w salonie.
Na tym postanowiliśmy jednak skończyć. Wyleczyliśmy się z pomysłu odsłaniania cegieł na cztero- i półmetrowej ścianie graniczącej z pokojem, w którym mieszka pianino:)
Na tym na razie kończę. Idę obmierzyć ile miejsca potrzebuje okrągły stół i cztery krzesła - planujemy lampy sufitowe. I zaraz biegniemy dłubać dalej w naszej ruinie.
Wszelkie podpowiedzi i pomysły dotyczące oświetlenia pokoju mile widziane.
Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru wszystkim podglądaczom. Dziś szczególnie tym niekomentującym!
papa

niedziela, 8 sierpnia 2010

Daleko jeszcze....?

Znacie to odwieczne pytanie, zadawane najczęściej przez nieletnich podczas nawet dziesięciominutowej wycieczki?:) Ja też ostatnio mam ochotę tak pytać, ale odnośnie zakończenia remontu... Entuzjazm ustępuje ostatnio miejsca frustracji. Mam dość pracy na dwa etaty, bałaganu, braku czasu na cokolwiek i przede wszystkim tej przeklętej świadomości, że od pół roku dajemy się we znaki sąsiadom na wszelkie znane (i nieznane) nam sposoby. Nawet przyroda sprzysięgła się przeciw nam i wczoraj odkryliśmy, ze gołębie przeprowadziły sabotaż rynny, skutkiem czego zalało nas i sąsiadów... Wychyliwszy się przez okno, dając popis zdolności akrobatycznych, ujrzeliśmy tylko ich szyderczo roześmiane dzioby. Tak więc czeka nas kolejna pielgrzymka po "przyjaznych" instytucjach... Narzekam? A co tam, od czasu do czasu wolno!;)

Nasza przejedzona ściana zdradziła wczoraj wstydliwy sekret - tuż za warstwą drewna kryje się warstwa folii i metalowe przepierzenie - dalej czeka już tylko dzika i nieokiełznana natura. Wniosek - impregnacja drewna + pitagorejska konstrukcja k-g, a pod nią izolacja z wełny.
Ponadto wyszczotkowaliśmy belki i cegły w pokoju przychówku.


Zrelokalizowaliśmy też nasz stary bałagan, ponieważ nowy już się nam nie mieścił. Szamotki, resztki drewna, nieuszkodzone piecowe kafle i inne "drobiazgi" wywędrowały na stryszek. Resztę przeprowadziliśmy do kuchni:


Salon zyskał nowy pistacjowy "look":

Po zakończeniu pracy wzbogaciliśmy się o KOLEJNY wór, tym razem wypełniony strzępami starej farby. 
Postanowiliśmy też rozstać się z pewną panią...

Troszkę zaniedbana, ale jak szlachetnie urodzona! Niestety jakoś się z nią nie możemy dogadać... Może komuś przypadnie do gustu? Oddamy ją śmiałkowi, który odważy się znieść TOTO po schodach;)
I tyle. Dużo? Niestety wciąż za mało, by urzeczywistnić marzenia o przeprowadzce.
Mimo wszystko życzę Wam udanej niedzieli!

środa, 4 sierpnia 2010

Jest! Jest!

Projekt instalacji gazowej:) Sztuk CZTERY. Tadaam:]

Bardzo, ale to BARDZO dziękujemy Panu Inżynierowi za słowne i bezproblemowe wywiązanie się ze złożonych obietnic. Jesteśmy zachwyceni! Teraz pielgrzymka po sąsiadach, wycieczka do zarządcy i złożenie ofiarnego skoroszytu na ołtarzu starosty. Potem zostanie nam już tylko liczyć na szczęście i mieć nadzieję, że zdążymy przed zimą z ciepłą wodą i ogrzewaniem (kuchnia tez gazowa - przyp. autora;) )
A ponieważ dziś z racji wycieczki do Pana Inżyniera zawalił nam się rozkład zajęć, postanowiliśmy zrobić sobie wolne i pojechać na Jarmark Dominikański. Oczarowani tłumem, akordeonowymi rytmami, zapachem przypalonego tłuszczu i brakiem miejsc parkingowych ruszyliśmy na podbój stoisk, a właściwie chyba "leżysk" przeładowanych żelaznym śmieciem. Upolowaliśmy klamkę do drzwi frontowych. Nie pisałam wcześniej chyba, ale część przecudnej urody klamek z naszego mieszkania zaginęła. Jeśli dobrze pamiętam brakuje nam trzech sztuk (licząc każdą stronę drzwi osobno). Szczęśliwie okazało się, że nasz model nie należy do unikalnych co rokuje pozytywnie na przyszłość.


Rękojeść drewniana i właśnie tu zagadka: Co zrobić z drewnem by nabrało ciemnego odcienia?? Po szlifowaniu/czyszczeniu z olejnej farby na pewno się rozjaśni, a my wolelibyśmy, żeby pozostało takie jak jest - ciemne. Wydaje mi się, że bejca tym razem odpada, ponieważ jest zbyt matowa (teraz klameczki są półmatowe i takie się nam podobają). Lakier szybko się wytrze - klamka to przedmiot raczej często używany. Dodatkowo nie bardzo mam możliwość rozmontowania całości, a reszta elementów ozdobnych jest już metalowa. Olejowanie?? Kąpiele w herbacie?:) Co tam podpowiedzą fachowcy??

Z nadzieją czekam na podpowiedzi i życzę dobrej nocki!

niedziela, 1 sierpnia 2010

Szuwarki.

Wakacje spędzamy na opalaniu i zaszywaniu się w trzcinach:) Każdego popołudnia maszerujemy raźnym krokiem, by dalej skuwać i na nowo tynkować, zamiatać i na nowo zasypywać podłogę gruzem, trzciną, opaloną farbą i czym tylko dusza zapragnie. Góra gliniastej zaprawy, pokruszonych szamotek, dachówek (!?) i piecowych kafli zniknęła z "ziemi niczyjej". Za sprawą czego w minionym tygodniu wzbogaciliśmy o kolejne 21 GruzKkokonów oraz sztapelek kafli i większych dachówek, które zbyt realnie zagrażały worom utratą integralności. Chwilę zajęło odsłonięcie całego belkowania ściany, o której pisałam ostatnio.


Belki na całej długości obłożone były trzciną mocowaną za pomocą drutu i haczykowatych gwoździ. Iskanie belek zajęło mi prawie dwa wieczory. Teraz trzeba je będzie jeszcze nieco przeszlifować, żeby nie jeżyły się drzazgami do ciekawskich dziecięcych rączek. Gdybym miała choć troch wprawy - skorzystałabym ze szlifierki kątowej, niestety, umiem posługiwać się tylko oscylacyjną i mam nadzieję, że to wystarczy. 

Mimo powziętych działań zabezpieczających, urządziliśmy też sąsiadom bombardowanie, skuwając tynk z sufitowej belki konstrukcyjnej, a właściwie jak się okazało dwóch belek, skręconych razem za pomocą wielkich śrub - wygląda to pięknie i tylko zastanawiam się czy zamiast wyrywać gwoździe, nie będzie lepiej po prostu ich podobijać? 


A to wariacja na temat pionowej ściany. Ukryte pod tynkiem belkowanie z niejasnych powodów odchyla się w głąb pokoju, przez co ściana wygląda jakby zjadła zbyt obfitą kolację. Trochę trzeba będzie się nagimnastykować, żeby jakoś to ucywilizować:)

Rosnąca w zastraszającym tempie ilość worków z gruzem poddaje też w wątpliwość - być może całkiem słusznie - nasz inny plan - mianowicie skucie tynku i odsłonięcie cegieł i belkowania na głównej ścianie w salonie. Jak sądzicie czy gra jest warta świeczki? Nie jestem pewna czy stara podłoga, drzwi i belka pod sufitem (przedłużenie tej z pokoju dziecięcego) to już nie wystarczające "oryginalne" elementy mieszkania, nie chciałabym bowiem by miało charakter rustykalny. Dodatkowo nie sposób zapomnieć o tym, że naszą sąsiadką jest nauczycielka ze szkoły muzycznej, udzielająca w domu prywatnych lekcji... Może raczej należałoby się zastanowić nad dodatkowym wygłuszeniem???
Już niedługo trzeba będzie podjąć w tej sprawie ostateczną decyzję, ponieważ do końca nadchodzącego tygodnia mamy w planach skończyć ten pokój i przenieść bałagan "na salony". Sufit już cały otynkowany, cały prąd położony - jest miejsce na ok. 20 gniazdek (nie pamiętam teraz dokładnie). Małżonek kończy tynkowanie ścian. Potem już tylko cekol, drobne poprawki i gotowe, jak zwykle z wyjątkiem rurek do grzejników.
Jeśli jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem, jutro odbierzemy też projekt naszej instalacji gazowej, a wtedy jeszcze tylko zebranie podpisów członków naszej wspólnoty i dokumenty można będzie złożyć w starostwie! To będzie dla nas kolejny milowy krok!
Nadchodzący tydzień to dla nas także czas na znalezienie cykliniarza. Trzymajcie proszę kciuki! A i my życzymy wiele szczęścia wszystkim towarzyszom remontowej niedoli i obserwatorom naszych poczynań! Spokojnej niedzieli!