niedziela, 20 czerwca 2010

Nic spektakularnego.

Wczoraj Luby skończył układanie stu metrów kabla. Oczywiście brakuje nam kolejnych stu. Osobne obwody powstały o ile dobrze pamiętam w następującym porządku:
lodówka+kuchenka mikrofalowa; zmywarka+piekarnik; gniazdka+piec gazowy+pochłaniacz; oświetlenie. Płytę planuję li-tylko gazową - na elektrycznej gotować nie umiem:) no chyba, że indukcja - ale to przy okazji następnego remontu;) Upatrzone mamy póki co dwie do wyboru. Obie obowiązkowo białe, zobaczymy co z naszych planów wyjdzie.
Kuchnia wycekolowana - zostały tylko śladowe poprawki. Podobnie przedpokój. Przebiliśmy się również do pokoi i przeciągnęliśmy kabelki, które czekają teraz tylko na swoje puszki.
Luby nadwyrężył sobie mięśnie palców przy okazji wykręcania przedwojennych śrub z równie przedwojennych zawiasów, do których z pewnością nikt od przedwojnia nawet ze śrubokrętem się nie zbliżał:) Nie obyło się bez pomocy szlifierki kątowej i nacinania śrub. Ostatecznie zawiasy poległy w czarnych workach w dołączonymi karteczkami: "łazienka" oraz "kuchnia-przedpokój" - czekają na czyszczenie metodami chemicznymi. Jeszcze o nich nie czytałam, ale ponoć takie istnieją:) Mam nadzieję, że istnieje coś bardziej humanitarnego od sody kaustycznej...
Olejna farba nadal znika z framug przy nieocenionej pomocy nowych końcówek do opalarki. Prace idą przynajmniej trzy razy sprawniej - szczerze polecam. Myślałam o szczegółowej dokumentacji zdjęciowej, ale jak na złość rozładowały mi się akumulatorki w aparacie. Skończona jest framuga łazienkowa, prawie cała kuchenna oraz 1/3 tej prowadzącej do przyszłego pokoju gościnnego. Korzystam póki mogę z dostępu do gniazdka (nadal pracujemy na starej instalacji i podłączenie więcej niż jednego sprzętu niezmiennie kończy się zwarciem). W wolnych chwilach szlifuję papierkiem ściernym (80).

Jak wynika z opisu żadnego przełomu w naszych pracach nie było:) Doszliśmy do etapu, w którym efekty są słabo widoczne, zaś ich uzyskanie wymaga niezmiernie wiele czasu i cierpliwości. "Kucie" rowków pod kable z pomocą szlifierki jest wprawdzie szybkie, ale skutkuje strasznym hałasem i trudną do wywietrzenia zasłoną dymną. Dlatego Luby porzucił tą technikę na rzecz tradycyjnych choć mniej wydajnych metod kilofkowo-przecinakowych. O wydajności opalania nie ma co wspominać, a zapach świeżej zaprawy tynkarskiej ustąpił miejsca zapachowi przypalonej farby. Pozostaje nam tylko wtulić się w rude mruczące futerko naszego M(i)a(u)rudy i życzyć sobie i Wam wiele cierpliwości:)
Zdravim!

4 komentarze:

  1. gdybym pokazała waszego bloga mojemu mężowi pewnie zechciałby w naszym mieszkaniu kłaść tynki, całą elektrykę, robić podłogi i co tam jeszcze trzeba, a z jego pedanterią trwałoby to jakieś milion lat... gratuluję wam zacięcia i umiejętności!

    OdpowiedzUsuń
  2. dzielni ludzie!Dbaj o lubego- w łapki dmuchaj:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Marzymy o "słabo widocznych efektach"!

    Co do zapachów - jak tam wasze stany świadomości po codziennej dawce remontu?

    OdpowiedzUsuń
  4. Moi drodzy, zapraszam was do zabawy w 10 zdjęcie (szczegóły u mnie). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń